Translations in context of "twój widok" in Polish-English from Reverso Context: Nigdy nie byłem tak szczęśliwy na twój widok.
Warto wiedzieć: Opis Szczegóły Mapa dojazdu Jak to działa Pytania Marzycieli Zdjęcia Marzycieli Opis Szukasz w życiu ekstremalnych wrażeń? Spróbuj lotu szybowcem, czyli maszynie, która nie posiada swojego silnika! Swobodny lot trwa dość krótko, ale są to jedne z najbardziej emocjonujących chwil, jakie przeżyjesz w swoim życiu! Pozwól, by samolot wzniósł Cię na wysokość i daj się ponieść mieszance adrenaliny i radości. Dlaczego lot szybowcem jest tak niezwykły? Ponieważ odbywa się w ciszy, a wszelkie manewry i czas lotu zależy od warunków zewnętrznych: siły wiatru i prądów termicznych. To świetna zabawa, która sprawi radość pasjonatom lotnictwa w każdym wieku, a wielbicielom mocnych wrażeń dostarczy tak bardzo pożądanego uczucia ryzyka Projektanci szybowców zadbali o to, by maszyny te mogły lądować poza płytą lotniska. Niestraszne im łąki i pola. Wbrew pozorom, lot szybowcem jest bardzo bezpieczny. Brak tutaj awaryjnego silnika, a w rękach doświadczonego lotnika, będziesz mógł się zrelaksować i skupić na pochłanianiu widoków oczami. A jest, co podziwiać! Kabina szybowca jest przeszklona, dzięki czemu nic nie ogranicza widoczności wokół i nad Twoją głową. Sprawdź, jak silne emocje wzbudzi w Tobie moment oderwania się od ziemi. Wzleć się wysoko i poczuj, jak szybowiec swobodnie płynie wśród chmur. ZOBACZ STOLICĘ DOLNEGO ŚLĄSKA Z LOTU PTAKA Lot szybowcem we Wrocławiu to niebywała okazja, by podziwiać najpiękniejsze zakątki kraju z zupełnie innej perspektywy. Zapewniamy, że Wrocław i jego okolice podziwiane z powietrza, zachwycą Cię i rozpalą Twój apetyt a kolejne podniebne przygody. Warto zobaczyć te okolice również z lotu ptaka. Jak przygotować się do lotu szybowcem? Przede wszystkim zabierz ze sobą dobry humor! Warto ubrać się wygodnie (polecamy założyć spodnie) i zadbać o przeciwsłoneczne okulary. Szybowcem latamy wyłącznie w sprzyjających warunkach pogodowych, więc dobrze jest zabezpieczyć oczy przed oślepiającym światłem słonecznym, by w pełni cieszyć się urokami lotu. CO ZAWIERA VOUCHER NA LOT SZYBOWCEM (WROCŁAW)? Kilkanaście minut wśród chmur Towarzystwo doświadczonego pilota Emocje związane z ekstremalnym przeżyciem Okazję, by podziwiać wspaniałe widoki Gwarancję świetnej zabawy Voucher ważny aż 12 miesięcy KOMU SPODOBA SIĘ VOUCHER NA LOT SZYBOWCEM (WROCŁAW)? Szukasz prezentu, który wywoła uśmiech na twarzy i dostarczy pozytywnej energii do działania? Oderwij bliską osobę od ziemi! Voucher na lot szybowcem we Wrocławiu to propozycja dla wszystkich, którzy lubią sportowe emocje, skoki adrenaliny i przełamywanie własnych ograniczeń. Podaruj lot szybowcem bratu, przyjacielowi lub narzeczonemu z okazji urodzin, rocznicy lub na święta. Spełniaj marzenia o zdobywaniu nieba również bez okazji! Podaruj bliskiej osobie lot szybowcem, który pomaga wyjść ze strefy komfortu i rozpala miłość do ekstremalnych doświadczeń. Szczegóły Liczba uczestników 1 osoba. Czas trwania 10-15 minut- długość jest zależna od panujących warunków atmosferycznych. Na całą atrakcję należy zarezerwować sobie minimum 40 minut. Lokalizacja Lotnisko Mirosławice Dostępność Realizacja odbywa się przez cały rok. Niekorzystne warunki pogodowe mogą uniemożliwić realizację. W takiej sytuacji lot zostanie przełożony na inny termin. Loty odbywają się w soboty i niedziele od do Pogoda Warunki pogodowe mają wpływ na realizację prezentu. Rezerwacja Rezerwacja minimum 7 dni wcześniej. Wybrane warunki realizacji Maksymalna waga uczestnika: 110 kg. Maksymalny wzrost: 200 cm. Od osób niepełnoletnich wymagana jest pisemna zgoda i obecność opiekunów prawnych na lotnisku. Przed realizacją lotu klient zobowiązany jest do podpisania odpowiedniego oświadczenia o stanie zdrowia. Osoba niepełnoletnia może skorzystać z przeżycia za pisemną zgodą opiekuna prawnego i jego obecnością podczas realizacji przeżycia. Wskazówki dla uczestników Ubiór sportowy, spodnie, płaskie buty, czapka, okulary przeciwsłoneczne. Mapa dojazdu ADRES: Lotnicza 14, 55-080 MirosławicePARTNER: Aerotechnika Opinie (0 opinii) Jeszcze nie dodano opinii na temat tego przeżycia. Zdjęcia Marzycieli Zdjęcia naszych klientów z realizacji usługi Konrad Kamil Dorota Natalia Sandra Paulina Sandra Piotr Karol Marzena MARCIN Ewelina Izabela Michał Paulina Mirosław Agata Mariusz Wojciech Sylwester Piotr Karolina Kuba Weronika Marcin Janusz Jacek Magdalena Justyna Olga Jak to działa KUPUJĄCY 1. Kup Voucher Na voucherze nie ma ceny, a jego wygląd możesz spersonalizować - do wyboru dwa rodzaje opakowań oraz możliwość wpisania życzeń lub dedykacji. Dodatkowo oferujemy darmową dostawę, 60 dni na zwrot i rok na decyzję czy chcesz zrealizować polecane przeżycie czy wybrać inne z listy przeżyć dostępnych w tym voucherze na dole strony. Przez rok możesz również wymienić voucher. 2. Podaruj lub wykorzystaj Voucher Na voucherze nie ma żadnych danych osobowych - możesz podarować go w prezencie lub wykorzystać osobiście. OBDAROWANY 3. Zarezerwuj Wciel w życie swoje marzenie - wejdź na naszą stronę w zakładkę "MAM VOUCHER" i wybierz odpowiedni termin i lokalizację. My zorganizujemy resztę za Ciebie. Pamiętaj, że zamiast polecanego przeżycia możesz wybrać inne z listy przeżyć dostępnych w tym voucherze. W tym celu skontaktuj się z naszym biurem. 4. Zrealizuj Zabierz ze sobą voucher na miejsce realizacji i ciesz się niezapomnianymi wrażeniami! Możesz zrealizować voucher w ciągu 12 miesięcy. Pytania Marzycieli Jeszcze nikt nie zadał pytania dotyczącego tego vouchera.
Tekst piosenki Denis Ft Borys LBD – Imponujesz Mi 2: Cieszy mnie twój widok kiedy budzę się. Schodów gdzieś na drodze milion lecz przeszliśmy je. Powiedz czy tego chcesz. Ze mną biec..Zastanów się. 1.
Sklep Audiobooki i Ebooki Muzyka mp3 Disco Jesteś boska (Ty o tym dobrze wiesz) Oceń produkt jako pierwszy Czas trwania: 00:03:04 Data premiery: 2016-09-08 Oferta : 3,49 zł 3,49 zł Produkt cyfrowy Opłać i pobierz Najczęściej kupowane razem Posłuchaj i kup Posłuchaj i kup Płyta 1 Tytuł utworu Wykonawca Czas trwania Cena 1. Jesteś boska (Ty o tym dobrze wiesz) HajLajf 03:04 2,49 zł Dane szczegółowe Dane szczegółowe Tytuł: Jesteś boska (Ty o tym dobrze wiesz) Wykonawca: HajLajf Dystrybutor: ZPR Media Gatunek: Disco Polo Data premiery: 2016-09-08 Rok wydania: 2016 Liczba płyt: 1 Format: MP3 Recenzje Recenzje Zobacz także Klienci, których interesował ten produkt, oglądali też Podobne do ostatnio oglądanego
Twoja miłość jest mym jedynym męczeństwem, Im bardziej mnie rozpala, tym bardziej Ciebie pragnę. św. Teresa od Dzieciątka Jezus Odpowiadajcie Mu zatem miłością na miłość i nigdy nie zapominajcie o Tym, którego miłość do was pchnęła aż do śmierci. św. Małgorzata Maria Wiersze BYŁEŚ GŁODNY I NIE NAKARMILI CIĘ
Kolejny raz zniknęłaś, jak wiatr, Choć powiedziałaś, że zostaniesz Przez cały czas czekam na znak Lecz wiadomości nie dostaję Układam znowu domki z kart I w czarnych barwach widzę świat Nie jestem Ciebie chyba wartRef.: Ty dobrze o tym wiesz Jak bardzo kocham Cię I nie potrafię żyć bez Ciebie, bez Ciebie Ty dobrze o tym wiesz I robisz to, co chcesz A ja upadam z dnia na dzień., upadam Ty dobrze o tym wiesz Jak bardzo kocham Cię Dlaczego? Sam naprawdę nie wiem, sam nie wiem Ty dobrze o tym wiesz I robisz to, co chcesz Zaczynasz swoją grę, ja wciąż przegrywam w niejPamiętam dni piękne, jak sny Gdy jeszcze miałem cię przy sobie Wtulając się, budziłaś mnie I niczym ćma wpadałem w ogień Układam znowu domki z kart I w czarnych barwach widzę świat Nie jestem Ciebie chyba wartRef.: Ty dobrze o tym wiesz Jak bardzo kocham Cię I nie potrafię żyć bez Ciebie, bez Ciebie Ty dobrze o tym wiesz I robisz to, co chcesz A ja upadam z dnia na dzień., upadam Ty dobrze o tym wiesz Jak bardzo kocham Cię Dlaczego? Sam naprawdę nie wiem, sam nie wiem Ty dobrze o tym wiesz I robisz to, co chcesz Zaczynasz swoją grę, ja wciąż przegrywam w niej
Jeżeli nie masz partnera, a czujesz że potrzebujesz obecności czegoś twardego i dużego w sobie, to po prostu kup sobie wibrator. Rynek oferuje takie gadżety w różnych kształtach i rozmiarach, z pewnością znajdziesz coś dla siebie. Możesz także wypróbować kulki i korki analne, które na pewno spełnią twoje oczekiwania.
Nie chodzę, prawie nie mówię, zaraz przestanę oddychać. Walczę już tylko, żeby umrzeć we własnym domu. Nie tak jak mama i Dariusz Faron 26 maja wieczorem zmarł himalaista Paweł Kulinicz. Przypominamy reportaż Wirtualnej Polski na jego temat. Po publikacji tekstu nasi czytelnicy wsparli Pawła, wpłacając kilkadziesiąt tysięcy złotych na opiekę dla niego. Jak podkreślają bliscy, właśnie dzięki ich pomocy odszedł tak, jak chciał - we własnym domu, w otoczeniu rodziny i przyjaciół. Reportaż: "Pozwólcie mi już odejść" opublikowaliśmy 4 kwietnia 2022 roku. Paweł nieźle się zaszył. Północna wylotówka z Krakowa jak zwykle zakorkowana. Wystarczy skręcić w boczną drogę, by zostawić za sobą warkot silników i wpaść w ciszę. Nie ma bramy wjazdowej, więc łatwo przegapić wąski podjazd usypany kamieniami. Duży, bladożółty budynek bardziej przypomina bardziej ośrodek niż dom. Przy drzwiach zamontowano dla Pawła metalowe poręcze. Już się nie przydają. Przed domem ławeczka, na parapecie popielniczka zapchana petami. W ciepłe wieczory toczą się tu sąsiedzkie rozmowy w oparach dymu. Bez Pawła. Nie potrafiłby co chwilę trafiać papierosem do ust. Półmrok. Paweł robił sobie drzemkę. Gdyby nie intensywny zapach choroby, można byłoby pomyśleć, że to graciarnia w muzeum pełna eksponatów, które nie zmieściły się na wystawie. Na białym regale tłok. Mała Wenus z Milo stoi dumnie, jak to ona. Tuż obok złota mosiężna twarz Buddy z charakterystyczną kropką na czole. Nieco niżej archanioł Gabriel walczy z szatanem przy czaszce rodem z Hamleta. A w kuchni pod stołem przykucnął kamienny gargulec z ostrymi pazurami i krótkimi rogami. Podobno waży 55 kilogramów. Piętnaście więcej od Pawła. Dwa kroki i z muzeum przenoszę się w góry. Na ścianie pokryty śniegiem Aiguille Verte, szczyt w Masywie Mont Blanc. Dalej jasna droga wijąca się między ciemnymi skałami. To obraz Mer de Glace, najdłuższego lodowca we Francji. Tuż pod lodowcem leży drobne ciało-więzienie. Lekko zapadnięta klatka piersiowa. Chude ramiona i piszczele wyglądają, jakby miały się złamać przy następnym ruchu. Wystające kości rąk niezdarnie odpychają się od łóżka. Twarz o ostrych rysach, z lekkim zarostem, nagle się wykrzywia, ale to nie grymas bólu, tylko uśmiech. Powyginane palce szukają mojej dłoni. - Cześć, jestem Paweł. Himalaista Paweł Kulinicz od siedemnastu lat choruje na ataksję móżdżkowo-rdzeniową (fot. Blanka Bochenek). UMIERANIE ZACZYNA SIĘ NIEWINNIE Wspinał się w Alpach, Himalajach i Karakorum. Wszedł na Kampire Dior czy Chan Tengri. Zwiedził Indie, Nepal i Chiny. Teraz nie dojdzie nawet do toalety. 42-letni himalaista Paweł Kulinicz od siedemnastu lat cierpi na ataksję móżdżkowo-rdzeniową, zespół chorób neurologicznych. Nienawidzi własnego ciała za to, że stało się obce. Jeszcze latem mógł sam się umyć, teraz nie utrzyma słuchawki od prysznica. Jego 20-metrowa kawalerka jest równie niebezpiecznym miejscem jak Himalaje. Trzy lata temu próbował przejść do łazienki po ścianie. Upadł na podłogę, jęknął z bólu. Leżał kilka godzin, dopóki nie znalazła go znajoma. Telefon na pogotowie. Karetka. Diagnoza: kompresyjne złamanie kręgosłupa. Przeszedł operację zespolenia odcinka piersiowo-lędźwiowego. Szczęście, że nie doszło do niedowładu albo paraliżu. Leżał w szpitalu miesiąc, nie wstał już z zaczyna się bardzo niewinnie. Upuszczasz szklankę. Potykasz się. Przez chwilę kręci ci się w głowie. Język się plącze. Jeszcze nie wiesz, że w twoim móżdżku i rdzeniu zanikają komórki nerwowe. Potem jest coraz gorzej. Aż nie potrafisz: chodzić - Paweł jest przykuty do łóżka; mówić - bliscy coraz rzadziej go rozumieją;przełykać - krztusił się kilkadziesiąt razy; oddychać - na końcu dochodzi do niewydolności krążeniowo–oddechowej. Ataksja jest dziedziczna, więc Paweł dobrze zna ten scenariusz. Widział go już wiele razy. TO NIE PRZEZE MNIE, MAMO Postawił jej czarno-białe zdjęcie przy łóżku. Uśmiechnięta kobieta w krótkich kręconych włosach pozuje przy Morskim Oku w stroju kąpielowym. To Wanda, mama Pawła. Wanda Kulinicz również cierpiała na ataksję. Zaczęła chorować, gdy Paweł był małym chłopcem (fot. Blanka Bochenek, reprodukcja). Zdrowej jej nie pamięta. Ciepły początek września. Sześcioletni Pawełek maszeruje do klasy z niebieskim plecakiem. To jego pierwszy dzień w szkole. Inne dzieci trzymają za rękę rodziców, on idzie sam. Tata jest w pracy, mama bardzo źle się czuje. Coraz częściej Pawłem i sześć lat starszym Krzyśkiem opiekuje się babcia. Pierwsza komunia święta. Paweł w ciemnym garniturze z rękami złożonymi do modlitwy. Potem przyjęcie w mieszkaniu na Targówku, goście przy talerzach z rosołem. Mama lekko się chwieje, dziwnie przeciąga głoski. Szepty: jak można się upić na komunii własnego dziecka?! Kiedy po imprezie myje z ciocią naczynia, talerze wypadają jej z rąk i tłuką się o podłogę. Gdy Paweł ma piętnaście lat, mama nie podnosi się już z łóżka. Któregoś dnia ojciec bez słowa pakuje jej rzeczy do torby. Zatrzymuje samochód pod ogromnym budynkiem z cegły. Paweł boi się pytać, ale domyśla się, że mama nie będzie tu mieszkać. Nie wie, że to jedna z ich ostatnich wspólnych chwil. Po dwóch miesiącach ojciec mówi chłopcom: waszej matki już nie ma. Krzysiek zastępował Pawłowi ojca. Byli niemal nierozłączni (fot. Blanka Bochenek). A to kochany Krzyś. Spędzali ze sobą niemal każdą wolną chwilę. Razem płakali po śmierci mamy, razem bali się ojca. Krzysiek, tak jak Paweł, usłyszał diagnozę w wieku 25 lat. Najpierw: prywatny ośrodek. Potem: dom pomocy społecznej. Na końcu: hospicjum. Paweł słuchał niewyraźnej mowy brata, głaskał go po chudej ręce. Kłamał, będzie dobrze, Krzysiu, zobaczysz. A tuż za drzwiami ośrodka rozpadał się na kawałki. Żal mu było Krzyśka. I siebie. Patrzył na brata jak w lustro pokazujące przyszłość. Pięć lat temu niewinne przeziębienie przerodziło się u Krzyśka w zapalenie oskrzeli. A że nie umiał już odkrztuszać, przeszło na płuca. Aż Paweł odebrał telefon z hospicjum: brata już nie ma. Umierają niemal wszyscy ze strony mamy. Prawdopodobieństwo przekazania choroby dzieciom wynosi 50 procent. Ale gdy zachorowała mama Pawła, o ataksji wiedziano w Polsce niewiele. W tym samym ośrodku co Krzysiek odeszła ciocia Bogna. Podczas odwiedzin Paweł myślał, że pomylił sale. Zapamiętał ją jako wysoką, korpulentną kobietę, a zobaczył na łóżku drobne ciało, na którym wisiał podkoszulek. Ciocia bełkotała, Paweł ze łzami w oczach kiwał głową, udając, że cokolwiek rozumie. Ona też wkrótce zniknęła. Paweł do dziś ma żal do ojca. Razem z Krzyśkiem odebrali od niego surowe bardzo wychowanie (fot. Dariusz Faron, reprodukcja). O tacie Paweł wolałby zapomnieć. - Bardzo zły człowiek - duka, krzywiąc się i kręcąc głową. Z Krzyśkiem odebrali od niego wojskowe wychowanie. Zabrał synów na kilka wycieczek, pokazał szlak Orlich Gniazd, ale nigdy nie przytulił, nie powiedział: "kocham cię". Kiedy dorośli, padały za to inne zdania: Paweł: Jak mogłeś oddać mamę do ośrodka?! Ojciec: Zachorowała zaraz po twoich narodzinach. Gdyby nie ty, nadal by żyła. Milczysz. A potem latami przekonujesz samego siebie: Mama nie umarła przeze mnie. Mama nie umarła przeze mnie. Mamo, nie umarłaś przeze mnie. Paweł nie ma zbyt wielu dobrych wspomnień z dzieciństwa. Po prawej z mamą (w białych spodniach) i ciocią (fot. Blanka Bochenek, reprodukcja). WOŁANIE O POMOCPaweł ciężko oddycha. Z wielkim trudem siada na łóżku i zaczyna nierówną walkę z coca-colą. Butelka co chwilę upada, chwyta ją dopiero za czwartym razem. Dzióbek jak w soczkach dla dzieci, inaczej by się zadławił. Mięśnie przełyku też zanikają. Przy łóżku siedzi Karol z fundacji im. Anieli Salawy. Przychodzi tu już kilka lat. Będzie tłumaczył, bo nie zawsze rozumiem, co mówi Paweł. Ale jego pierwsze zdanie jest bardzo wyraźne. - Nie chcę już żyć. Cisza. Spuszczam głowę. Na Karolu wyznanie nie robi takiego wrażenia, słyszał to już wiele razy. Podobnie jak kuzynka Aśka, przyjaciele Maciek, Beata i Marcin oraz rehabilitant Grzesiek. Garstka, która została przy Pawle. Powtarza im, że gdyby mógł, poddałby się eutanazji. Nie chce umierać w ośrodku jak mama i Powiedział, że bardzo boi się przyszłości, a ja widzę ten strach w jego oczach. Od niedawna ma całodobową opiekę, która kosztuje 4300 zł miesięcznie. Tymczasem Paweł dostaje 1200 zł renty. Jeśli zabraknie pieniędzy, będzie musiał się przenieść do domu pomocy społecznej. A chciałby odejść w swoich czterech ścianach. Jerzy Natkański z Fundacji Wspierania Alpinizmu Polskiego: Pomagamy, jak umiemy. Na razie pokrywamy koszty opieki, ale za kilka miesięcy może być problem. Niedawno Grzesiek, rehabilitant, usłyszał od lekarzy, że Pawła najlepiej oddać do DPS–u. - Przecież on sobie tam nie poradzi. Wzruszyli ramionami. Przekonywali, że nie ma innego wyjścia, ale Grzesiek postawił weto. Na miejscu są tylko on i Karol. Aśka mieszka w Olsztynie, Maciek w Warszawie, Beata w Kielcach. Maciek: Paweł boi się DPS-u jak ognia. Trudno mi go sobie wyobrazić w takim miejscu. Wśród obcych, którzy nawet go nie zrozumieją. Grzesiek: Rok prywatnej opieki to koszt rzędu kilkudziesięciu tysięcy. Rehabilituję wielu ciężko chorych pacjentów i każdy żyje od zbiórki do zbiórki. Mówienie Pawła o eutanazji to tak naprawdę wołanie o pomoc. SAM JEST SOBIE WINNY. NIECH BOLI Przez chwilę udajemy, że choroba nie jest dziś w dobrej formie, wypytuje mnie o samochód. Jaki rocznik? 2017. Ile ma koni? 117, przydałoby się trochę więcej. Silnik? w benzynie. - Jak będziesz sprzedawać… daj… znać - mówi śmiertelnie poważnie. Schował kluczyki do szuflady trzy lata temu. Lekarze długo dawali zielone światło, lecz jazda coraz częściej kończyła się upokorzeniem. Widzisz mężczyznę, który się zatacza. Ledwo dociera do samochodu, odpala silnik. Co robisz? Dzwonisz na policję. Przyjeżdża radiowóz, dokumenty poproszę, a Paweł: bełkot. Wzrok policjanta pełen pogardy. Dmuchnięcie w alkomat. Funkcjonariusz zdezorientowany: zero. Sprzęt musiał się popsuć, przecież gość pijany jak bela. Minie trochę czasu, zanim Paweł znajdzie zaświadczenie od lekarza. Innym razem upada na ulicy i rozbija sobie głowę. Zszywają go bez znieczulenia. Z nietrzeźwym nie ma się co cackać. Sam jest sobie winny. Niech boli. Na wyprawach to samo. Chodzą z Aśką i Maćkiem po Tatrach. Nagle grupka za nimi komentuje półgłosem, niby między sobą: jak można w takim stanie wybrać się w góry?! Milczą. Nie ma sensu robić twarzach uśmiech numer pięć. Udawajmy, że nic się nie stało. To którędy na szczyt? Kiedyś Paweł był silnym, dobrze zbudowanym mężczyzną. Dziś waży 40 kilogramów (fot. Blanka Bochenek). O tym wszystkim mówią mi bliscy Pawła. On jedynie przytakuje, dopowiada, podnosi kciuk, że wszystko się zgadza. Sam po kilku zdaniach się męczy. Uświadamiam sobie, że nie odpowie nawet na połowę moich pytań. Przechodzimy do planu B. Gdybyś nie mógł opowiedzieć o swoim życiu, kogo poprosiłbyś, by zrobił to za ciebie? KARUZELA W WESOŁYM MIASTECZKU Maciek zwany Nemkiem, najlepszy przyjaciel Pawła:Nie potrafię sobie wyobrazić, że cię nie będzie. Gdy czytam, że nie chcesz żyć, nie wiem, co odpowiedzieć. Godzinę ślęczę nad telefonem. Piszę. Kasuję. Układam od nowa. Pamiętasz, jak zaczęła się nasza przyjaźń? Przychodziłem do ciebie na komputer. Zaraziłeś mnie Sapkowskim, miałeś jego wszystkie książki. Ale tak naprawdę połączyła nas bieda, obaj cienko przędliśmy. Nasze mamy odeszły, gdy dopiero wchodziliśmy w dorosłość. Jeden pomagał drugiemu. Nie zapomnę, jak zabrałeś mnie do wesołego miasteczka. Na wszystkich karuzelach byłeś blady. Nienawidziłeś takich miejsc, ale złapałem dół i chciałeś poprawić mi humor. Byłem ci za to cholernie wdzięczny. W pierwszej klasie liceum chodziłeś w długich kręconych włosach, podartych jeansach i powyciąganej koszulce. Opowiadałeś, że jesteś punkiem, dopóki nie ogoliłeś się na łyso. A potem kupiłeś kask, rozglądałeś się za motocyklem i czytałeś w ostatniej ławce pisma motoryzacyjne. Cały ty. Milion pomysłów na sekundę. Zamieniłeś kask na raki i czekany, ale gór już nie porzuciłeś. Nie zapomnę, jak zadzwoniłeś z siedmiotysięcznika w moje urodziny: "dużo lasek i jeszcze więcej kasy, Nemek!". A sylwester w Zakopanem? Kilka godzin przed imprezą dzwonisz, że jedziemy w góry. "Jak to kiedy?! Teraz!". W kieszeni stówa, ledwo znaleźliśmy w pociągu wolne miejsca. Usiadłeś obok fajnej blondyny, ja tuż przy starszej pani. Później darłeś ze mnie łacha. Przekimaliśmy u twojej znajomej w kuchni na materacu. Wieczorami wpadałem do sklepu wspinaczkowego, w którym pracowałeś. Tam po raz pierwszy wspomniałeś o chorobie genetycznej w rodzinie. Pocieszałem cię: wózek inwalidzki to nie koniec świata, przecież ci pomożemy. Nie miałem pojęcia, że umierasz. 2005 rok. Pytasz, czy nie pojadę z tobą po wyniki badań. Wychodzisz z gabinetu załamany. - Nie obraź się. Chciałbym pobyć sam. Potem w ogóle o tym nie rozmawiamy. Palimy ogniska. Jeździmy na rowerach. Chodzimy na piwo do pubu Baryłka. Okłamujemy się, że jesteś czasu. Najpierw dziwnie się chwiejesz ("to jest właśnie ta choroba, Nemek"). Potem przyjeżdżasz, żeby zobaczyć moje nowe mieszkanie i wychodzisz z samochodu z białą laską. Trudno ci przejść kilkadziesiąt kroków z parkingu do klatki. Z biegiem czasu jest coraz gorzej. Chodzik z czterema podnóżkami. Wózek inwalidzki. Twój widok bardzo mnie boli. Czemu akurat ty?! Człowiek, który nie mógł usiedzieć w jednym miejscu. Który tak kocha życie... Czasem bywasz trudny, stary. Irytujesz się o milion rzeczy: Że spóźniłem się o minutę. Że cię nie rozumiem. Że nie możesz zapiąć kurtki. Też się wtedy wkurzam. Dopiero po chwili przychodzi refleksja, że przecież masz prawo tak się zachowywać. Nie martw się, ciągniemy ten wózek razem. Choroba postępuje, ale to przecież ciągle ty. Zostanę do końca. Paweł ma grupę przyjaciół, na których może liczyć. Zorganizowali mu całodobową opiekę (fot. Blanka Bochenek). WYCIECZKA NA CMENTARZ Po diagnozie Paweł obiecuje sobie, że wyciśnie z życia jak najwięcej. Chce być bliżej gór. Z dnia na dzień przeprowadza się do Kościeliska i łapie dorywcze prace, żeby zarobić na wyprawy. Odśnieża parkingi i rozładowuje węgiel, dopóki może utrzymać łopatę. Odbiera telefony w warsztacie samochodowym, dopóki klienci go rozumieją. Co wieczór rozpala w kominku, dopóki drewno nie wypada z rąk. W 2012 roku wyjeżdża do Krakowa, bo w Kościelisku nie daje sobie rady. Z pracy go zwolnili. Kominka już nie rozpali. Wszędzie wzniesienia, a on nawet na prostej drodze męczy się po kilku krokach. Nie ma wyjścia. Dziś tęskni za górami jak cholera. Wiele by dał, by znowu je zobaczyć. Aśka: Idę o zakład, że jak tylko zaproponujesz wycieczkę, od razu się zapali. Nawet krótki wypad na skałki sprawia, że uśmiech nie schodzi z jego twarzy. Celujemy wyżej. Planujemy wyprawę do Zakopanego. Karol, opiekun Pawła, jest na tak. Pospacerujemy po dolinach, odwiedzimy Krupówki i cmentarz na Harendzie. Paweł wykupił tam miejsce na nagrobek. Upiera się, że musi mi pokazać. Na końcu wpadniemy na kawę do państwa K., jego niedoszłych teściów. Dawno rozstał się z ich córką, ale pozostają w dobrych relacjach. Jadę do Pawła, by dograć ostatnie szczegóły. Otwarte drzwi, zapach choroby, półmrok. Puste łóżko. Beata dzwoni, że zabrali go do szpitala. Od kilku dni czuł ból w klatce piersiowej. Nie mógł już wytrzymać. Telefon na pogotowie. Ulgę szybko wypiera przerażenie. Ratownicy go unieruchamiają, żeby nie spadł z noszy. Próbuje zaprotestować, ale nie rozumieją. W szpitalu to samo. Paweł stara się przekazać, że ma przeciwbólowe plastry z morfiną. Bełkocze, złości się, po kilku próbach daje sobie spokój. Dopóki w szpitalu nie zjawia się Grzesiek, Pawła oddziela od reszty mur. Boli. Lekarze wypisują go po kilku godzinach. Organizm skrajnie wyniszczony, ale nie nadaje się już do hospitalizacji. Mówią Grześkowi: on po prostu umiera. W domu Paweł dochodzi do siebie dwa dni. Stres mocno go osłabił. Kawa u niedoszłych teściów musi zaczekać. Góry to największa miłość Pawła. Zanim wystąpiły pierwsze objawy choroby, zdobył kilka siedmiotysięczników (fot. Blanka Bochenek, reprodukcja). MIŁOŚĆ CZASEM SIĘ KOŃCZY. PO PROSTU Justyna, była dziewczyna: Nigdy się z tobą nie nudziłam. Kraków, Warszawa, Słowacki Raj, Czorsztyn… Zawsze się coś wymyśliło, nawet jeśli deszcz dudnił o szyby. Mieszkaliśmy w jednej wiosce, często na siebie wpadaliśmy. Pracowałeś wtedy w Zakopanem w serwisie komputerowym przy ulicy Gimnazjalnej. Od słowa do słowa umówiliśmy się na pierwszą randkę. W Kościelisku ludzie wiedzą o sobie wszystko. Słyszałam w pracy pytania, dlaczego jestem ze śmiertelnie chorym chłopakiem. Myślałam: "A co was to obchodzi?! Niech każdy patrzy na czubek własnego nosa". Wiedziałam o chorobie od początku, ale mieliśmy po dwadzieścia kilka lat, byliśmy zakochani. Żyliśmy chwilą. Pamiętasz Nepal i trekking w dolinie Langtang? Jechaliśmy autobusem kilka godzin nad przepaściami, umierałam z przerażenia. Na przemian płakałam i krzyczałam: "Gdzie tym mnie zabrałeś?!". Modliłam się: "Boże, chcę już wrócić do Kościeliska". Nie było mowy, żebym przeżyła to jeszcze raz, więc przed drogą powrotną wynająłeś w Katmandu auto terenowe. Potrafiłeś wybrnąć z każdej sytuacji. Niemożliwe nie istniało. Do twojego mieszkania na Kierpcówce przyjeżdżało mnóstwo znajomych. Nie mogli się pomieścić, czasem spali na podłodze. Rozpalaliśmy kominek, kadzidełka, kładliśmy na stół wszystko, co było w lodówce. Beztroska. Ale obok fascynujących wypraw i imprez istniała też trudna codzienność. Oboje wiedzieliśmy, że będzie coraz gorzej. Po pracy się kładłeś, żeby wieczorem jakoś funkcjonować. Pobudka. Drugie danie. Rehabilitacja. Nie mieliśmy kasy, więc nauczyłam się rehabilitować cię sama. Nie zliczę, ile razy serce podchodziło mi do gardła. Jemy obiad, nagle nie możesz złapać oddechu. Przerzucam cię przez kolano, uderzam w plecy. Nic. Robisz się siny. Wybiegam z mieszkania boso, żeby znaleźć kogoś, kto cię uratuje. Tymczasem ty przerzucasz się przez barierkę na balkonie, wypluwasz jedzenie. Oddychasz. sama miałam ochotę cię zabić. Nie odbierasz telefonu raz, drugi, trzeci… Wsiadam na rower. Dwudziesta druga, a ja pedałuję pod górę na tę twoją Kierpcówkę. "Boże, pewnie się zadławił. To moja wina!". Przyjeżdżam, a ty siedzisz na dole z sąsiadami przy lampce wina. Wydarłam się tak, że pewnie słyszeli mnie w całym Kościelisku! Spędziliśmy ze sobą fajne trzy lata. Potem każdy poszedł w swoją stronę. Bałeś się, że przekażesz dzieciom chorobę. Ja coraz częściej myślałam, jak cudownie byłoby zostać że nadal czujesz się przeze mnie skrzywdzony. Miłość czasem się kończy. Po dziś jeździmy z mężem śladami naszych wypraw. Zanim cię poznałam, nie wiedziałam, że świat jest tak piękny. Paweł przeżył tyle, że mógłby obdzielić wspomnieniami kilka osób (fot. Blanka Bochenek). CUD SIĘ NIE WYDARZYŁ Aśka, kuzynka: Bardzo cię kocham. Trudno mi patrzeć, jak cierpisz. Przez telefon już nie porozmawiamy. Boję się momentu, w którym całkiem przestanę cię rozumieć. Od kilku lat każde nasze spotkanie to dla mnie radość i ogromny stres. Przyjeżdżam z Maćkiem, bo sama nie dałabym rady. Najbardziej zbliżyliśmy się do siebie po diagnozie. Odwiedzałeś mnie w Olsztynie, ja przyjeżdżałam do Kościeliska. Starałeś się wycisnąć każdy dzień jak cytrynę. Potrafiłeś jeść chleb z masłem, byle tylko uzbierać na kolejną wyprawę. Byle znów przeżyć coś niesamowitego. Coś zobaczyć. Czegoś dotknąć. Ruszałeś w wysokie góry, a ja siedziałam jak na szpilkach, czekając na wiadomości. Później tak pięknie opowiadałeś mi o fascynującym, nieznanym dla mnie świecie… Staliśmy się dla siebie jak brat i siostra. Jestem pełna podziwu, że tak długo walczyłeś. Poleciałeś nawet do Chin na przeszczep komórek macierzystych. Lekarze mówili mi, że terapia nic nie da, ale czekaliśmy na cud. Choroba zabrała już tyle osób, że myśleliśmy: wystarczy. Na chwilę wróciła nadzieja. Poprawiła się twoja mowa, czułeś się silniejszy, miałeś większą kontrolę nad ciałem. A potem zrobiłeś badania. Cud się nie wydarzył. Wielu ludzi się nad tobą lituje. Mnie też jest cholernie przykro, ale pamiętaj: nie jesteś pępkiem świata. A teraz posłuchaj: nie chcę słyszeć o żadnej eutanazji. Trzeba zmierzyć się z tym, co zesłał Bóg (albo los, jak kto woli). Łapać każdą dobrą chwilę. Chciałabym, żebyś zdobył jeszcze kilka siedmiotysięczników. Napisał wiadomość z wyprawy. Opowiedział mi o górach tak, jak tylko ty potrafisz. Nigdy już tego nie zrobisz. Ale przecież nadal warto żyć. Wiem - bardziej niż śmierci boisz się samotności. Obiecuję, że nigdy nie oddamy cię do żadnego ośrodka. Bądź spokojny. SKLEP Z ZABAWKAMI Skoro pomysł z Zakopanem upadł, znów wdrażamy plan awaryjny. Jedziemy na dwa samochody: ja, Paweł, Karol, Aśka i Nemek. Pierwszy przystanek: Zamek Pilcza, pięćdziesiąt kilometrów od Krakowa. Kupujemy bilety. Po chwili okazuje się, że nie zwiedzimy zamku. Panie w kasie nie wspomniały, że wózkiem się nie wyjedzie. Nie ma innej drogi niż kamienne schodki. Pawłowi to nie przeszkadza. Włożył cienką pomarańczową czapkę i czerwony polar. Tylko kilka stopni na plusie, więc chowa dłonie pod chude nogi, żeby choć trochę je ogrzać. Nie chce nawet zasunąć kurtki. Uparty jak osioł. Ale Aśka miała rację: jest szczęśliwy. Przypomina dziecko, które weszło do sklepu z zabawkami. Żartuje, gestykuluje, wspomina w samochodzie najlepsze historie z wypraw. Na przykład jak pod Chan Tengri przysypała go mała lawina. Złamał rękę, ale sam wygrzebał się spod śniegu. Śmigłowiec zabrał go do szpitala. Kiedy zobaczył lekarza w zakrwawionym kitlu, uznał, że trzeba się ewakuować. Podróżował zatłoczonymi pociągami kilka dni. W Polsce zaczął całować ziemię, bo pod śniegiem
Jarasz mnie tak, że aż mam motylki w brzuchu na twój widok. 3,548 likes. Witam państwa
Tekst piosenki: 5 Element Studio, pozdro Wujek Ja dalej manewruję PDG Klika, to czego potrzebujesz my to mamy ty to czujesz Mateo, Szopen Rapu dziwko Shellerini, [x2] Dobrze o tym wiesz, że ja mam to co chcesz chujów, rap, flow, styl też jak ci daję to to bierz dziwko Dziś nie piśniesz, ciśnienie ciśnie weź mnie przyśpiesz rzeźnie liźniesz trzeźwiej szybciej, bo to nieźle piźnie czytam w pizdni, czytaj mam to w piździe Czyż nie pysznie, mówisz czyżby słusznie usłysz mnie, chyba śnisz ty szybszy niż my, yż ty, yż ty liczmy ciżmy, twój rap jest do pizdy Niewart nic chuj, a mój zostawia blizny i teraz czuj jaki jestem bystry na bit se wchodzę, bo tak mi wiedzie instynkt bardziej niż kurwy na Red Light Discrict jak mister mistyk rymów pełne kanistry to pewne, ta, i styl ognisty I tera pa jak idą iskry no to papa, za skills'y pilsy [x2] Dobrze o tym wiesz, że ja mam to co chcesz chujów, rap, flow, styl też jak ci daję to to bierz dziwko Pozdrawiam każde wersy gdzie coco kafel nie wystygł no, bo my z tych PDG, mały zły styl podpijam whisky jak pan różowy, nie wierzę w napiwki na scenie zrobię czystki z kuzynem fifty-fifty wtem tnę po pętli, bo mam to we krwi co się tak pieklisz to ci lepsi weszli szkocka pepsi mogłabyś pokazać piersi dla pięknych pań zawsze wejście mamy bez nich to miejsce, które nie śpi, dudni, tętni 5 Element przejebanych nie przekręcisz (więc wyjdź stąd) dla kiepskich zero tolerancji niczym Beat Squad w przeciwieństwie do ciebie dziwko, to ja jestem hip-hop (dziwko) Bierz ten swój żałosny sens życia jeśli kiedykolwiek byłeś w grze to żeś już wypadł PDG, z kreską Shellerini, Mateo, DonGuralEsko [x2] Dobrze o tym wiesz, że ja mam to co chcesz chujów, rap, flow, styl też jak ci daję to to bierz dziwko Ty dobrze wiesz o tym to PDG ludzie koty to DGE znowu źle za te zwroty to ten motyw, osiągnąłem ten stan impreza hula tu, impreza hula tam ja mam tak niekiedy, ja mam tak wtedy kiedy chciałbym co dnia kręcić teledysk dobrze wiesz o tym, będą to po cichu nucić Łatwiej głośno niż po cichu nucić Element Studio, Gural, Sheller i Cza napierdalam na brudno nim skrzydełka z kurczaka ściągają, oglądają to na chatach moje gówno po sieci lata jak filmy Al-Fataa dobrze słychać nas, szumi las, dudni bas tłusty rap cały czas, my go gramy ty go łap (dziwko) [x2] Dobrze o tym wiesz, że ja mam to co chcesz chujów, rap, flow, styl też jak ci daję to to bierz dziwko My to mamy, my, my to mamy...
- Лищи ец ቤ
- Мещጭዛጸпዚд χυնуչθሚት τаሡевсуф
- Кէֆе е
- ቅεቿеዧና շሽձሶлуфօռ отօձሬς
- Ухрαцθбо веቭу ፆ
- Рጧσеኛ фибрሎчеֆէ осዮглу
Podczas odwrotu spod Moskwy Wielkiej Armii Napoleona rozegrała się pod koniec listopada 1812 roku bitwa pod Berezyną. Dwudziestego ósmego tego miesiąca, kiedy sześćdziesięcioletni generał Józef Zajączek osłaniał przeprawę wojsk przez rzekę, odłamek pocisku armatniego zgruchotał mu prawą nogę. Ciężko rannego przetransportował do szpitala polowego jego adiutant major Józef
PROLOGOgień rozlewał się po żyłach, rozpalał myśli i łechtał ego. Długie jęzory wyciągały się wysoko w czerń nocy, oblizując ciemność i wychylając się spomiędzy pni się, że las płonie. Lecz dobrze wiedział, że to nie jego przeszłość. Wystrzeliwała wysoko w górę, sypała iskrami i spopielała się na pył. Pył, z którego jak Feniks z popiołów miała narodzić się jego on. Płonął ogniem, który rozpala myśli i zachęca do też czerwona toyota. Kilkanaście metrów niżej, w gęstwinie. Widział to. Samochód wbił się w jedno z drzew. Kierowca nie miał szans przeżyć. Może to i lepiej. Może właśnie tak to powinno się przez chwilę przyglądał się swojemu dziełu, jeszcze chwilę stał, delektując się ożywczym widokiem. Krew buzowała, adrenalina wyostrzyła zmysły. Czuł się jak wilk, który po krótkiej i nierównej walce dopadł ta zwierzyna nie miała dzisiaj najmniejszych końcu odwrócił się i zaczął wracać w stronę swojego samochodu, ukrytego na jednym z leśnych zjazdów. Co prawda była już późna godzina, ruch praktycznie zerowy, więc raczej nieprędko ktoś odkryje wypadek, ale jak mówi stare polskie przysłowie: strzeżonego Pan Bóg strzeże. Wolał, by nikt go tutaj nie zobaczył, choć całość była zrobiona na, jak to mówią, cycuś glancuś. Nigdy do niego nie dotrą, a przynajmniej nie w taki sposób, by cokolwiek mu drzwi i szybko wsiadł, by jak najprędzej znaleźć się na głównej spojrzał już w las, gdzie łuna rozjaśniała nocne ciemności. I bez tego przez całą drogę powrotną słyszał w swojej głowie ekscytujący trzask płonącego 112 czerwca, środaSłońce świeci nad nami, ogrzewa nasze nagie ciała promieniami – podśpiewywała Dobrosława pod nosem, jednocześnie robiąc kanapki z serem żółtym oraz nieco przywiędłą od wczoraj na kuchence kawiarkę. Czarna, aluminiowa, ze wzorkiem przypominającym marmur – choć ona wolała myśleć o nim jak o gwiazdach na atramentowym niebie – była jej ostatnim nabytkiem. Już dłuższy czas zastanawiała się, jak poprawić smak kawy, a jednocześnie kawa z ekspresu nie była do końca tym, czego oczekiwała. Ale może po prostu do tej pory trafiała na złe ekspresy? W każdym razie kawiarka i młynek do kawy były strzałem w dziesiątkę.„Tato, lato…”– No lato, lato – dodała od siebie do dało się ukryć. Już teraz o siódmej rano temperatura na zewnątrz przekraczała dwadzieścia stopni w cieniu, by w południe sięgnąć trzydziechy. Całe szczęście chwilowo nie musiała się ruszać z domu. Wczoraj wraz ze swoją ostatnią klientką odtrąbiły oficjalnie sukces. Powiedzmy, że sukces, bo udowodnienie zdrady mężowi, którego się kochało, trudno było nazwać sukcesem. Taką jednak miała niewdzięczną pracę: dla detektywa kolejne osiągnięcie, dla zlecającego zazwyczaj porażka i koniec dotychczasowego trudem stłumiła westchnienie. Choć już od kilku lat była w zawodzie, wciąż nie mogła się z tym pogodzić. Wysoka skuteczność niestety również nie osładzała goryczy. Oczywiście czasem zdarzały się klientki, które twierdziły, że chcą się uwolnić od niewiernego małżonka, ale i tak zawsze gdzieś głęboko skrywały nadzieję, że jest do podśpiewywania, próbując oderwać się od niewesołych rozmyślań. Nie miała ochoty popsuć sobie dnia, który jeszcze na dobre się nie rozpoczął. Sięgnęła do szafki po szklankę i od razu nalała do niej wody mineralnej. Inaczej gorącej kawy nie wypije. Już na samą myśl pot wystąpił jej na czoło.– Bo Stefan może, Stefan, a ja nie – nuciła dalej. Ściągnęła kawiarkę z kuchenki i przelała aromatyczny napar do dużej momencie, gdy w radiu rozległ się dżingiel zapowiadający serwis informacyjny, usiadła przed laptopem, by sprawdzić, co w świecie słychać. Otworzyła przeglądarkę i wybrała z zakładek dwie strony: jedną z wiadomościami regionalnymi, drugą z krajowymi i światowymi. Zaczęła od tej kawę do ust i już miała zamoczyć wargi, gdy na samej górze rzucił jej się w oczy wytłuszczony czarny nagłówek. Zamarła w pół ruchu, z filiżanką przytkniętą do ust. Nawet nie czuła, jak ciepły porcelit parzy jej tej samej chwili spikerka w radiu podała pierwszą wiadomość.– Wczorajszej nocy doszło do tragicznego wypadku na drodze wojewódzkiej numer dziewięćset dziewięćdziesiąt jeden, na wysokości rezerwatu Prządki w Korczynie. Kierujący czerwoną toyotą pięćdziesięciosześcioletni dziennikarz Grzegorz Treter z nieustalonych na razie przyczyn stracił panowanie nad samochodem i wypadł z jezdni na łuku drogi. Samochód uderzył w rosnące poniżej drzewa, po czym stanął w płomieniach. Kierowca zginął na i odłożyła filiżankę na stół. Ciemna strużka spłynęła po jej brzegu, tworząc na jasnym drewnie niewielką mokrą plamę. Kliknęła w tytuł na samej górze strony przeleciała wzrokiem po artykule, po czym otworzyła nowe okno w przeglądarce i wpisała frazę: „Grzegorz Treter wypadek”. W ciągu ułamka sekundy internet wypluł z siebie kilka tysięcy WYPADEK ZNANEGOPODKARPACKIEGO DZIENNIKARZA- - - - - - - - - -ŚMIERTELNY WYPADEK NA DW 991- - - - - - - - - -NIE ŻYJE ZNANY DZIENNIKARZ GRZEGORZ TRETER- - - - - - - - - -TRAGEDIA NA DW ŻYJE REPORTER ŚLEDCZY GRZEGORZ TRETERSzybko przebiegała wzrokiem po kolejnych notatkach. Grzegorz Treter nie żyje. Znany podkarpacki dziennikarz. Dziennikarz śledczy. Grzegorz Treter nie żyje. Ten Grzegorz pierwszej chwili nawet nie zauważyła, że telefon rozdzwonił się tuż obok niewypitej filiżanki kawy. Minęło dobrych kilka sekund, nim do jej świadomości dotarło, że ten melodyjny dźwięk, który nagle się pojawił, to dzwonek jej komórkę do ucha.– Tak? – spytała odruchowo, zapominając nawet o swojej zwyczajowej formułce „Dobrosława Machniewicz, słucham”.– Dobrosława? Dobrze się dodzwoniłam? – spytał kobiecy głos w jej się dziwnie znajomy. Jakby słyszała go już kiedyś, i to nie raz, i nie dwa.– Przy telefonie – powiedziała. – W czym mogę pomóc?Kobieta odchrząknęła.– Mówi Natalia Porębska, a właściwie… – przeciągnęła ostatnią sylabę. – Natalia Treter. Poznajesz?Natalia Treter, ta, z którą chodziła do jednej klasy w liceum.– Poznaję – odpowiedziała. W sumie nie wiedziała, co więcej powiedzieć. Miło cię słyszeć? Kopę lat? W sumie nic do Natalii nie miała, w niczym jej ona nie niż jej ojciec.– Nie wiem, czy już słyszałaś, ale mój tato miał tej nocy wypadek w Czarnorzekach. – Natalia zawiesiła głos, jakby czekając na sumie od tego powinna była zacząć. Od kondolencji.– Słyszałam. – Nie, nie przejdzie jej to przez gardło. Nawet głupie: „przykro mi”. Nie było jej wcale przykro.– To wiesz o wszystkim. Szukam… szukam kogoś, kto pomoże mi ustalić, co tak naprawdę się stało – powiedziała na jednym była więcej niż pewna, że kobieta jest bliska płaczu. Może i trochę było jej szkoda dawnej koleżanki, ale dobrze wiedziała, że odpowiedź może być tylko jedna.– Wiesz, akurat w kwestii wypadków samochodowych nie ma chyba takiej potrzeby. Policja i prokuratura posiadają odpowiednie środki techniczne, by ustalić, kto zawinił lub co… – zaczęła oględnie.– Nie – wpadła jej w słowo Natalia. – Musisz się tym zająć. Musisz ustalić, kto go zabił!– Zabił? – zdziwiła się. – Z tego, co czytałam, stracił panowanie nad samochodem i uderzył w drzewo. Sama jechałaś przecież nieraz przez Korczynę do Rzeszowa, wiesz, jak wygląda ten fragment drogi aż do samej Węglówki. Las i strome urwiska z każdej strony…– Nie – znów jej w tej chwili przypomniała sobie, dlaczego nigdy nie przepadała za Natalią. Wszystko musiało być tak, jak ona chciała. Bez wyjątku.– To nie był zwykły wypadek. Już teraz wiedzą, że na drodze nie było najmniejszych śladów Dobrosława przymknęła oczy. Na poczekaniu mogła wymyślić minimum trzy scenariusze, w których ojciec Natalii nie użyłby hamulców.– Może zasnął. W końcu wypadek był w nocy – podała pierwszy, który wpadł jej do głowy.– Nie. To nie był zwykły wypadek – powtarzała tamta z uporem. – To byłby zbyt duży zbieg okoliczności. Albo mu ktoś coś podał, albo nie wiem: przeciął linkę hamulcową czy coś – zdenerwowała się. – Właśnie po to jesteś mi potrzebna. Aby ustalić, co się duży zbieg okoliczności…– O jakim zbiegu okoliczności mówisz?Na chwilę w słuchawce zaległo milczenie. Czy jej się wydawało, czy Natalia odpalała papierosa? Nigdy nie paliła. Przynajmniej dopóki Dobrochna miała z nią kontakt.– Mój tato się bał – powiedziała w końcu Porębska. – Nie wiem kogo, nie wiem, w co się znowu wplątał, ale się bał. Do tego stopnia, że wczoraj rano dał mi pewną rzecz na wypadek, gdyby coś mu się stało. Rozumiesz? Na wszelki wypadek. Wczoraj sięgnęła po papierosa. Robiło się coraz ciekawiej. Tyle że sprawa wciąż dotyczyła Grzegorza Tretera.– Co ci dał? Zgłaszałaś to policji?– Zgłaszałam, ale oni nie traktują mnie poważnie. Powiedzieli, że każdy ma jakichś wrogów, ale nie wszyscy się mordują… bla, bla, sprawdzą to i tak dalej, bla, bla. A ja wiem, że to nie jest przypadek. Poza tym nie wiem, o co dokładnie chodziło, więc i policja może w to być zamieszana, sama rozumiesz. Właśnie dlatego musi zająć się tym ktoś dobry i pewny. Musisz to być ty.„Musisz, musisz”, miała ochotę ją przedrzeźniać. Nie mogła jednak zaprzeczyć: Natalia mile połechtała jej ego. Tym bardziej że nie pamiętała, by kiedykolwiek za cokolwiek kogoś pochwaliła. To ona była najlepsza, to jej prace były najlepsze, to ona wszystko wiedziała najlepiej. Nikt inny się nie musiała przed sobą przyznać, że okoliczności wypadku ojca dawnej koleżanki robiły się coraz bardziej zagmatwane. Tyle że wciąż, niezmiennie chodziło o Grzegorza nie, nie.– Przykro mi, Natalia, ale nie mogę się tym zająć. Wiesz… po prostu nie mogę. – Co będzie się jej tłumaczyć. Nie to nie.– Musisz. Po prostu musisz.– Nic nie muszę – zezłościła się wreszcie. – Na szczęście to wciąż ja decyduję, czym chcę się zajmować. A wybacz, ale akurat śmiercią twojego ojca nie chcę. Mogłaś zresztą podejrzewać, że tak drugiej stronie słuchawki znów zaległa chwila ciszy.– Podejrzewałam – odezwała się w końcu cierpko dawna Treterówna. – Jest jednak jedna sprawa, po której z pewnością zmienisz zdanie.„Akurat!”, prawie prychnęła w duchu.– Tak? Niby jaka? – Wypowiedziane na głos zabrzmiało niemal tak samo arogancko.– Mówiłam ci, że mój tato dał mi pewną rzecz na wypadek, gdyby coś mu się stało? Ta rzecz to jego notes. Gdy dowiedziałam się o wypadku, od razu przejrzałam go od deski do deski. I wiesz, kto był ostatnią osobą, z którą spotkał się przed wypadkiem?Teraz Dobrochna milczała.– No pewnie, że nie wiesz, bo niby skąd. Więc już ci mówię: Karol Wilk. Tak, moja droga – kontynuowała Natalia, po krótkiej pauzie. W jej głosie był wyczuwalny triumf. – Twój Karol. I co teraz powiesz?Zagryzła wargi. Czy to mógł być aż taki zbieg okoliczności? Nie mógłby. Kompletnie w to nie koleżanka miała rację. Ten fakt stawiał sprawę w zupełnie innym WYPADEK ZNANEGO PODKARPACKIEGO DZIENNIKARZA. TYLKO U NAS! (AKTUALIZACJA 8:30)Wczorajszej nocy na drodze wojewódzkiej Rzeszów – Krosno doszło do tragicznego w skutkach wypadku. Znany podkarpacki dziennikarz Grzegorz Treter, przejeżdżając obok Rezerwatu Prządki, z niewyjaśnionych przyczyn zjechał z łuku drogi. Jego samochód przekoziołkował kilkukrotnie, po czym uderzył w drzewo i stanął w płomieniach, stając się dla kierowcy ognistą pod nadzorem prokuratora wciąż prowadzą czynności na miejscu wypadku, jednak już na chwilę obecną można stwierdzić, że na drodze nie było śladów hamowania. Śledczy odmawiają komentarza w tej sprawie, zasłaniając się dobrem Treter, urodzony w 1963 r. w Krośnie, był znanym dziennikarzem śledczym. Współpracował zarówno z lokalnymi periodykami, jak i ogólnopolskimi tytułami, w swoim dorobku miał reportaże dla „Gazety Wyborczej”, „Newsweeka” czy „Polityki”.>Dobrochna z hukiem zamknęła pokrywę laptopa i zaczęła bębnić palcami o blat biurka. Cholerne pismaki, już wyczaiły sensację, choć zwłoki Tretera pewnie nawet nie zdążyły do końca ostygnąć. No tak, nie było się co dziwić, śmierć znanej osoby zawsze była chodliwa, a im więcej niezwykłych okoliczności, tym lepiej. I brak śladów hamowania z pewnością do takich według nich było, że prawda mogła być całkiem inna. Liczba kliknięć i wyświetleń – to się czy w gruncie rzeczy Treter nie był taki sam jak oni? Był. Przyszła kryska na Matyska. Jak Kuba Bogu, tak Bóg głęboko dwa razy i sięgnęła po paczkę z papierosami. Jej ostatni ciąg tytoniowy powoli zaczynał trwać dłużej niż przeciętny. Pół roku, już prawie pół roku. I jeśli zajmie się sprawą śmierci Grzegorza Tretera, to z pewnością jeszcze trochę musiała się zająć. Nie miała innego wyjścia. Natalia postawiła ją w sytuacji, w której nie mogła wykonać innego raczej nie Natalia, lecz Karol. Jej? Nigdy nie mogła tak o nim powiedzieć. Karol nie był osobą, którą można było określić tym mianem. Był sam dla siebie. Nie czyjś. A choć tak na dobrą sprawę wydarzenia rozdzieliły ich, nim cokolwiek między nimi rozkwitło, byli sobie bliżsi niż niejedna ich śmierć, którą z krzesła i z papierosem w ręku zaczęła krążyć nerwowo po pokoju. Co, u licha, Karol robił z Treterem? Po cholerę się z nim spotkał? Nie wierzyła, że ot tak nagle, bez powodu, umówili się na kawę, albo zebrało im się na pogaduchy po tylu latach. Nie po tym do okna, pozwalając, by ciepłe promienie słoneczne zaczęły grzać jej bladą skórę. Przymknęła oczy. Wtedy też było gorąco, choć to był już wrzesień. Wtedy też słońce ogrzewało jej dreszcz przebiegł jej przez kark. Przez chwilę w pokoju poczuła duszący swąd się, po czym głęboko zaciągnęła papierosem. To tylko dym, tylko papierosowa chmura 2007 rokuSzara chmura dymu zakotłowała się, zakręciła, by zaraz ulecieć w cztery strony świata wraz z wiatrem. Zaciągnęła się jeszcze raz, mocno, zachłannie, tak jak zaciąga się palacz, który od dłuższego czasu nie mógł zapalić papierosa. Trzy lekcje razy czterdzieści pięć minut plus trzy razy pięć minut przerwy równa się wieczność. Nawet nie chciało jej się policzyć, ile to jest. Całe szczęście w liceum plastycznym matematyka znajdowała się na zupełnym marginesie edukacyjnym. Gdyby kazali jej zdawać z niej maturę – z pewnością by szczęście nie kazali, a do matury pozostawało jeszcze sporo czasu. Osiem miesięcy, gdy jest się w ostatniej klasie liceum, to cała wieczność.– Pamiętaj, że palimy na pół – przypomniała Jagoda. – Na pół, a nie że mi końcówkę dasz.– Jasne. – Dobrochna wydmuchała z ust kolejny obłok dymu i strzepnęła godzina trzecia po południu, właśnie skończyły lekcje. Pogoda była piękna, na jutro zero zadań domowych, bo to dopiero początek roku szkolnego, żyć nie umierać i tylko pozostawało się wybrać na piwo nad Wisłok. Owszem, mogły pójść do lokalu, miały już po dziewiętnaście lat, bo w plastyku były cztery klasy, nie trzy jak w zwykłym liceum, ale jaka to przyjemność kisić się w takie popołudnie w knajpie? Tylko plener, tylko łono natury.– Chyba już. – Jagoda niecierpliwie przestępowała z nogi na nogę. – No, daj już, się ostatni raz i przekazała koleżance papierosa.– To gdzie ten twój Maciek? – spytała, poprawiając torbę na ramieniu. W ogóle sobie nie popaliła, ale to był ostatni papieros w paczce. Miała nadzieję, że Maciek, chłopak Jagody, będzie miał fajki przy sobie. Albo że przynajmniej zaraz ruszą swoje cztery litery spod tego bloku, w którąkolwiek stronę, byleby był jakiś kiosk po drodze.– Pisał, że idzie, tylko wpadnie do domu po kasę.– Sam? Czy z kumplami?– Bo ja wiem? – Jagoda wzruszyła ramionami. – Jakie to ma znaczenie? Ważne, żeby już przylazł, bo kurzyć mi się dalej chce – dodała, wyrzucając peta do kosza. – Sprawdź, na pewno nie masz jeszcze jednego?Pokręciła głową. Była pewna. Tak samo jak tego, że wolałaby, żeby Maciek przyszedł z kimś. W grupie zawsze raźniej, a nie na doczepkę do pary. Choć Jagoda z Maćkiem zawsze zachowywali się przy niej w porządku, to i tak czuła się trochę jak piąte koło u wozu. Może trzeba było wziąć jeszcze kogoś ze szkoły? Tyle że miały iść tylko we dwie, a Maciek wyskoczył kij wie skąd.– Wojtek miał cygary – zauważyła Jagoda, pakując do ust gumę do żucia. – Szkoda, że nie poprosiłaś, by rzucił ci jednego. Byłoby jak znalazł, zanim Maciek przyjdzie. Może zadzwoń do niego, niech tu luknie po drodze. Znając Maćka, to jeszcze wieki miną, bo niby po kasę, a tu coś jeszcze wrzucić na ruszt, jeszcze może na kompa, a nawet i prysznic wziąć… Wiesz, on jeszcze ma wakacje, to inaczej czas liczy. Dopiero od października zaczyna studia.– Nie. – Pokręciła głową. Nie zadzwoni. Nie było nawet takiej opcji.– No zadzwoń, wiesz, że dla ciebie to zrobi… A właściwie to czemu nie powiedziałaś mu, że idziemy na piwo? Pokłóciliście się?– Pokłóciliśmy? Niby o co?– No, wiesz, jak to w związkach bywa…– Nie jestem w żadnym związku z Wojtkiem. – Zjeżyła się od razu. – Ile razy mam ci powtarzać?– No wiesz, patrząc na was z boku, powiedziałabym coś innego…Poczuła, że rumieniec wypływa jej na policzki. Nie potrafiła tego zatrzymać. Zawsze w najgorszym momencie, zawsze gdy powinna obojętnie wzruszyć ramionami i zażartować.– Wiesz co? Chodź lepiej do tego sklepu. Zanim ten twój Maciek przyjdzie, pięć razy zdążymy obejść – powiedziała gniewnie, odwracając się do Jagody plecami. Tyle mogła zrobić, choć dobrze wiedziała, że przyjaciółka i tak wie swoje.– Jak tam sobie chcesz, Wojtek na pewno by przyszedł, a na piwo też pewnie miałby ochotę…W tym samym momencie zza węgła bloku wyszło dwóch chłopaków w ich wieku. Od razu rozpoznała w jednym z nich Maćka.– O wilku mowa – powiedziała ponuro. W sumie to nie wiedziała, czy jeszcze ma ochotę na piwo. Nie wiedziała, czy ma ochotę na cokolwiek.– Cześć wam. – Maciek wyszczerzył zęby w uśmiechu. – Cześć, Jagódko. – Cmoknął dziewczynę w policzek. – No jesteśmy, tak jak pisałem. To mój kumpel, Karol, też go naszło przy tej pogodzie na jakieś piwko.– Karol – przedstawił się drugi krótkie ciemne włosy, jasną cerę i jasnoniebieskie oczy. Jakkolwiek durnie by to zabrzmiało, Dobrochnie przez chwilę zdawało się, że są błękitne jak jezioro w lecie, jak jezioro, w którym można się zanurzyć i płynąć, płynąć bez końca…Poczuła, że czerwieni się jeszcze bardziej.– My się już znamy. – Jagoda uśmiechnęła się pobłażliwie, widząc, że koleżankę zamurowało. – A to Sława, moja kumpela z również uśmiechnął się lekko. Fale jeziora zakołysały się, obmywając delikatnie piaszczysty brzeg, jej stopy, jej ciało i twarz.– Sławomira? – spytał.– Dobrosława – poprawiła machinalnie. Jej własny głos wydawał się jej całkiem obcy. Zawsze była taka zachrypnięta? Niemożliwe.– Oryginalnie. – Uśmiech nie schodził mu z jej się wydawało, czy w jeziorze odbiły się iskierki słońca?Maciek dwa razy odchrząknął.– To idziemy na to piwo?– Pewnie, że idziemy – prychnęła Jagoda. – A tak à propos: daj fajkę, bo nam się skończyły. Sława, chcesz?Zdawało jej się, że słyszy koleżankę jak zza ściany.– Co? – spytała nieuważnie.– Fajkę chcesz?– Fajkę? Eee… tak. No tak.– Proszę. – Karol, nie spuszczając z niej wzroku, podsunął jej paczkę. – Częstuj się.– Eee… dzięki. Oddam, tylko znajdziemy jakiś kiosk.– Nie trzeba. Oddasz przy które odbijają się w błękitnej tafli. Jak jezioro, jezioro, w którym można zanurzyć się i płynąć, płynąć bez końca…Albo stracić dech i się zagarniał drogę z dwóch stron, wysuwając się wysokimi pniami, a gdyby tylko mógł, połknąłby ją w całości. Nie lubiła takich dróg, żywych tuneli, w które wjeżdżało się, nie wiedząc, co znajduje się na ich końcach i czy w ogóle gdzieś jest jakiś koniec. Szczególnie w nocy. Szczególnie gdy świat wygląda całkiem inaczej niż w rzeczywistości. W takich warunkach naprawdę nietrudno o teraz był dzień, słońcu do osiągnięcia zenitu pozostawały jeszcze prawie dwie godziny, a do przekroczenia granicy upału brakowało jednej kreski. Mimo to, gdy jej stara renówka wjechała w pierwszy leśny szpaler, poczuła na plecach zimny w kładły się na asfalcie, tańczyły i w jeden tunel się skończył, zaczął się kolejny. Znów pociemniało, znów cienie zaczęły swój szaleńczy taniec na wąskiej, krętej zginął na nocy nie było tu cieni. W nocy było tu całkiem zza kolejnego zakrętu. Znów zdawało się, że drzewa chcą spaść na samochód, że las chce pożreć i ją, i drogę, i niewielki leśny parking zastawiony w tej chwili samochodami, że aniby szpilki nie policyjną taśmę, która smętnie powiewała z wydartej metalowej barierki, i samochód, który znajdował się w dole, już zwolniła prawie do zera, praktycznie się zatrzymując. Barierka, taśma, w dole jakiś ruch. Asfalt czyściutki jak niemowlak wyciągnięty z kąpieli, zero czarnych śladów, zero Treter nie próbował w granatowym mundurze oderwał się od barierki i zrobił kilka szybkich kroków w kierunku jej samochodu. Gestem nakazał jej, by jechała dalej. Żadnych postojów, zero gapiów. Droga była przejezdna, więc trzeba jechać, a nie zatrzymywać puściła sprzęgło i ruszyła do przodu. Może gdy będzie wracała, zakończą już wszystkie czynności na miejscu wypadku, to się trochę rozejrzy. Teraz znów musiała się Krosna pozostawało kilka kilometrów. Przez te kilkanaście minut jazdy musiała przygotować się do rozmowy z Porębska, z domu Treter, jako szczęśliwa mężatka mieszkała w jednym z dwóch wieżowców koło McDonalda, niedaleko stacji Krosno-Miasto. Wszystkie wieżowce w tym mieście można policzyć na palcach jednej ręki, co nieraz było tematem żartów. Krosno, byłe miasto wojewódzkie, ma dość ciekawy układ urbanistyczny: uroczy rynek otoczony kamienicami, kilka dzielnic – blokowisk, jedna hurtowniano-przemysłowa i obrzeża z domami jednorodzinnymi – niby nic szczególnego, gdyby nie to, że nagle praktycznie w ścisłym centrum, nad przepływającym przez środek miasta Wisłokiem, można natknąć się na drewniany dom pamiętający jeszcze zapewne czasy marszałka Piłsudskiego. No i charakterystyczny układ jednokierunkowych uliczek. Gdy człowiek się w nie zaplątał samochodem, to często nie mógł wyjechać dobrych kilkadziesiąt minut. Poza tym miasto jak miasto. Nieduże, niewiele znaczące, jedno z wielu podobnych w Polsce B, czy nawet C. Ale czy gdyby tak spojrzeć na to obiektywnie, Rzeszów był przy nim jakimś metropolitalnym olbrzymem? Nie się na osiedlowym parkingu i zapaliła papierosa. Nie miała kompletnie pomysłu na tę trzeba było jednak zacząć od Karola, przemknęło jej przez głowę, choć dobrze wiedziała, że nawet gdyby tak rzeczywiście było, nie zrobiłaby tego. Odwlekałaby, przekładała, wymyślała tysiące wymówek. Karola musiała zostawić na sam koniec, gdy już nie będzie miała innych dopalił się i sparzył jej palce. Dopiero wtedy otrząsnęła się z zamyślenia. Nie miała po co tego odwlekać. Skoro już przyjechała, to i tak musiała najpierw porozmawiać z brzęknęła i zatrzymała się na siódmym piętrze. Metalowe drzwi powoli zaczęły się rozsuwać, ukazując jej oczom pomarańczowe ściany klatki schodowej. Dobrochna odetchnęła z ulgą i jednym krokiem przeskoczyła próg. Nie wiedzieć czemu nigdy nie lubiła tych blaszanych puszek sunących tunelem w górę i w dół. Nie żeby miała klaustrofobię czy czuła paniczny lęk, ale zawsze gdzieś w podświadomości pozostawała obawa, że utknie zawieszona pomiędzy piętrami lub, co gorsza, spadnie w nicość, bo akurat coś zerwie się w razem jednak kolejny raz się udało i już po chwili stała przed drewnianymi drzwiami ozdobionymi fantazyjnie rzeźbionym numerem. Gospodarz nie zadbał o tabliczkę z nazwiskiem, ale i tak była więcej niż pewna, że dobrze trafiła. Bez zastanowienia nacisnęła środku rozległo się ciche ding-dong, po którym zapadła cisza. Zacisnęła mocno zęby, z całych sił starając się nie odwrócić na pięcie i nie uciec. W mieszkaniu zastukały obcasy i drzwi otworzyły się na oścież. Nie było już odwrotu.– No jesteś nareszcie! – usłyszała karcący głos Natalii i przez chwilę poczuła się jak w liceum, gdy strofowała ją surowa wychowawczyni. – Czekam i czekam! Pewnie droga w Czarnorzekach wciąż zamknięta, a ty o tym nie pomyślałaś. Bo przez Czarnorzeki jechałaś, prawda?– Przez Czarnorzeki – przytaknęła. – Ale droga otwarta.– Otwarta? Już? – zdziwiła się. W jej głosie dało się słyszeć zniesmaczenie. – Szybko. Za zbyła ten komentarz milczeniem.– Bo jak się człowiek spieszy, to się diabeł cieszy – perorowała dalej Natalia, nie ruszając się z korytarza. – I może pominąć wiele istotnych szczegółów. No ale co zrobimy – westchnęła, po czym spojrzała znacząco na stopy gościa. – Ściągnij buty i odczuła w środku sprzeciw, tym bardziej że gospodyni była w szpilkach, jednak posłusznie zostawiła tenisówki w wejściu. Chciała jak najszybciej załatwić to, po co przyjechała, i wyjść. Najlepiej wcześniej jakoś sprytnie wymigawszy się z tego zlecenia.– Bardzo przepraszam, że tak cię rano przycisnęłam tym Karolem, ale naprawdę bardzo, ale to bardzo zależy mi, by zajął się tym ktoś kompetentny – kontynuowała w pokoju koleżanka, bez cienia skruchy. – Zresztą dziwisz mi się? Sama widzisz, południa jeszcze nie ma, a już drogę otworzyli, ślady zajeżdżają, w ogóle był tam ktoś jeszcze na miejscu wypadku? Pewnie nie, bo po co… – Głos powoli zaczął jej się załamywać. Przygryzła wargi. – Siadaj, co tak stoisz – dodała szorstko, odwracając się i ukradkiem ocierając usiadła. Pokój był zapewne salonem. Niewielki stolik kawowy, dwa ciemne fotele, skórzana sofa. Eleganckie, wymuskane. Ściany – o dziwo błękitne. Nie rozglądała się zbyt ostentacyjnie wokół, ale już na pierwszy rzut oka wszystko było tutaj takie… Nataliowe. Uporządkowane, poukładane. Idealne.– To gdzie masz ten notes? – spytała po dłuższej chwili milczenia. Przyjść, załatwić, wyjść. I oczywiście wymigać się wcześniej.– Notes? A tak, notes. – Natalia drgnęła i odwróciła się w stronę drewnianej komody stojącej przy ścianie. Z rzeźbionym frontem, rzecz na darmo Natalia skończyła specjalizację snycerstwo jako najlepsza z ich grupy. Podała jej gruby zeszyt obity mięciutką brązową skórą z wytłoczonym na okładce rokiem. Wzdłuż grzbietu i na okładce znajdował się fantazyjny pozłacany wzór mocno inspirowany arabeskami.– To właściwie kalendarz. Ale tatko nie tylko zapisywał tam ważne spotkania i terminy, ale robił również notatki do wzięła kalendarz w dłoń i powoli otworzyła na założonej wstążką czerwca, wtorekWschód słońca: 4:13; zachód słońca: 20:58Imieniny: Barnaby, Feliksa, RadomiłyMechanikPralnia18:00 KAROL WILK, RZESZÓW!!!Nie było mowy o żadnej pomyłce. Drukowanymi, podkreślone. Po cholerę się spotkali? Co było tak ważnego w tym spotkaniu, że Treter zapisał je praktycznie na całej stronie kalendarza rozmiaru B5?– Zgłaszałaś to policji?– Oczywiście! – prychnęła. – Jak mogłabym nie zgłosić? Przecież to ewidentnie musi mieć jakiś związek! Karol nie cierpiał mojego taty, od kiedy… – Przerwała, widząc utkwiony w sobie wzrok Dobrochny. – Zresztą dobrze o tym wiesz.„Bo sama nienawidziłaś go równie mocno”, powinna była dodać. Ale nie dodała. Może to i dobrze, bo na samo wspomnienie Dobrochna miała ochotę wstać i wyjść, zatrzaskując za sobą drewniane drzwi z elegancko rzeźbionym zaczęła kartkować notes w tył, przeglądając pobieżnie zapiski.– Czym ostatnio zajmował się twój ojciec?– Właściwie… – zająknęła się Natalia – Właściwie to nie wiem. Tatko niechętnie się zwierzał. Nie chciał mieszać mnie w te sprawy, narażać i tak dalej, bo czasami były to rzeczy na granicy prawa. Sama rozumiesz, jako reporter śledczy mieszał w tym bagnie, by wszystko wypłynęło na wierzch, i wielu mafiosów miało mu to za złe…Dobrochna w ostatniej chwili powstrzymała się przed ostentacyjnym przewróceniem oczami. Gówniarskie by to było i kompletnie nieprofesjonalne. Ale ci mafiosi… śmiechu warte. Choć jedno, co musiała przyznać, znając Tretera: rzeczywiście mógł namieszać jednemu czy drugiemu i napsuć nerwów.„Kto z was wpadł na ten pomysł? Kto go namówił? Które z was go podpuściło? A może oboje?” Na samo wspomnienie gula stanęła jej w gardle.– Czyli kompletnie nie wiesz, czym zajmował się ostatnio twój ojciec?Natalia powoli pokręciła głową.– Nie. Chociaż… niedawno na imieninach jednej z ciotek wspominał coś…Detektywka pochyliła się w jej stronę zaciekawiona. Coś, coś… chociaż małe, ale żeby to było coś.– …nie wiem, nie pamiętam, czego dokładnie dotyczyła rozmowa, wszyscy już byli lekko podpici, w każdym razie wspominał coś o o kimś. Nie tego się spodziewała.– O kim konkretnie?Gospodyni się zamyśliła.– O tym znanym biznesmenie z Rzeszowa. Jak on się nazywa? Mam na końcu zdrętwiała.– Grzędowicz? – wyrwało jej się na popatrzyła na nią z zastanowieniem.– Nie, nie Grzędowicz. O, już mam! Król. Tylko jak on miał na imię?– Andrzej – odpowiedziała machinalnie. – Andrzej go nie spotkała osobiście, ale chyba każdy mieszkaniec Podkarpacia choć raz słyszał to nazwisko. Lokalny polityk, gruba ryba. Zero skrupułów, zero etyki biznesowej. Byleby się opłacało, byleby dołożyć kolejny milion na się z nim bliżej pod koniec zeszłego roku, gdy pracowała przez chwilę dla innego rzeszowskiego biznesmena, właśnie Grzędowicza. Chyba dlatego ten pierwszy od razu nasunął jej się na myśl, tym bardziej że sprawa była medialna, a ona dzięki temu, że gdzieś przypadkiem wyciekło jej nazwisko, zyskała na niej cały swój prestiż. W sumie był to dla niej korzystny zwrot, bo od razu posypały się zlecenia. Ale za to jak podejrzewała, raczej powinna być wdzięczna gadatliwej gosposi niż powściągliwemu komisarzowi Czarneckiemu i jego równie oszczędnym przecież właśnie przez ten szum medialny znalazła ją Natalia.– Konkretniej nic pewnie nie wiesz? – mruknęła pod nosem, przerzucając kolejne strony.– Nie, ale wydaje mi się, że rozmowa zeszła na ten tor, gdy rozmawialiśmy o Bieszczadach, więc bardzo prawdopodobne, że chodziło o się pod nosem. Oczywiście, bo jak Bieszczady i zielona granica, to musiało chodzić o przemyt. A może Królowi zamarzyły się wilcze skóry? Lub inwestycja w produkcję kolejnego sezonu kręconego tam popularnego serialu? Wszystko było możliwe, każda opcja jak najbardziej oczywiście przemyt wydawał się najoczywistszym rozwiązaniem. Zaraz obok handlu ludźmi.– Możliwe – zgodziła się. – Trzeba będzie to sprawdzić. Coś jeszcze?Dawna Treterówna się speszyła.– Chyba… chyba skrzywiła się nieznacznie.– Wiesz, Natalia… – zaczęła, wciąż przewracając strony w notesie. – Właściwie to nie bardzo jest się nawet czego uczepić… – Nagle jej wzrok padł na jedną z zapisanych stron. Zamarła. Dla pewności sprawdziła datę. Cholera.– Proszę, nie rób mi tego – jęknęła to słowa tak do niej niepodobne, tak niepasujące do jej charakteru, że aż podniosła głowę i popatrzyła na starą koleżankę.– Proszę, nie teraz – szepnęła jeszcze tamta błagalnie. Wyglądała na naprawdę załamaną. – Ja wiem, że różnie między nami było, ale… podobno jesteś najlepsza. A ja potrzebuję najlepszego z najlepszych. Potrzebuję wróciła do przeglądania kalendarza. Szukała jeszcze czegoś. Szukała…Jest. Mniej więcej co tydzień. Nie co do dnia, ale bardzo, bardzo końcu zamknęła notes i znów podniosła oczy. Natalia wpatrywała się w nią wzrokiem psa ze schroniska, który ma nadzieję, że weźmie się go na spacer.– Dobrze – powiedziała, choć w duchu wszystko się w niej sprzeciwiało. – Zajmę się policyjnej taśmy smętnie powiewały na zniszczonej metalowej barierce. Wokół nie było widać żywego ducha, leśny parking, ten, w który jeszcze kilka godzin temu szpilki by nie wcisnął, również był zjechała na pobocze i wyłączyła silnik. Przez dłuższą chwilę siedziała, wpatrując się w las za szybą. Cienie wciąż tańczyły, mieszając się z promieniami słonecznymi. W końcu otworzyła drzwi i powoli wysiadła. Wyglądało na to, że była tu sama – żadnych służb, żadnych gapiów. Wszystko zostało uprzątnięte, wszyscy wrócili do domów. Nie było już pewnie na co w stronę barierki, zaraz jednak się cofnęła, by zamknąć samochód na klucz. W końcu leżała w nim jej torebka, a w niej kalendarz świętej pamięci Grzegorza Tretera. Natalia by ją zabiła, gdyby ktoś przez głupią nieuwagę ukradł pamiątkę po jej „tatku”.Wróciła do barierki. Przeszła na drugą stronę i zaczęła schodzić po stromym zboczu. Połamane gałęzie, drobne krzaki i kilka metrów niżej drzewo. Grube, stare drzewo z rozpłatanym po uderzeniu pniem. Mogła tylko się domyślać, jak musiał wyglądać samochód momencie las jakby pociemniał. Zrobiło się bardzo cicho, nie licząc samochodów przemykających zaledwie kilkanaście metrów wyżej po drodze Krosno– poczuła dreszcz przelatujący po zginął Grzegorz znów zatańczyły, obejmując strzaskany fragment lasu. Gdzieś w gęstwinie odezwał się ptasi świergot. Wszystko wracało do życia. Nie było czasu na uczucie zaczęło przepełniać ją od środka. Zachciało jej się wymiotować. Czym prędzej wróciła do samochodu, z trudem powstrzymując mdłości. Nim ruszyła w kierunku Rzeszowa, poczuła, że jedyne, co jej teraz pomoże nie myśleć o Grzegorzu Treterze, to papieros. I rzeczywiście tak było, przynajmniej po choć wiedziała, że w sytuacji, kiedy ma zająć się tą sprawą, to bardzo, bardzo źle, to i tak przez całą drogę powrotną w głębi duszy kołatała jej tylko jedna myśl: dobrze mu tak, w domu, na spokojnie, przy kolejnej filiżance czarnej kawy z kawiarki ponownie przejrzała kalendarz z zapiskami dziennikarza. Strona po stronie próbowała wyłapać jakiś ciąg myśli, zdarzeń zarówno sprzed kilku dni przed jego śmiercią, jak i sprzed miesięcy. Mimo że poświęciła temu zarówno wczesne, jak i późne popołudnie, niewiele skupiła się na ostatnim tygodniu życia Grzegorza Tretera, licząc, że może właśnie w tym czasie tuż przed śmiercią znajdzie jakiś punkt zaczepienia. Niestety akurat ten czerwcowy tydzień był pusty, nie licząc tego jednego dnia i lakonicznych zapisków: MECHANIK oraz PRALNIA. Przy czym z tych dwóch informacji jedynie ta pierwsza stwarzała jakieś nadzieje, choć bardzo nikłe. Na podstawie numeru telefonu szybko odkryła, o który punkt naprawy samochodów chodzi, i postanowiła odwiedzić go jutro z samego rana. Kogo jak kogo, ale akurat Grzegorza Tretera powinni pamiętać, bo o jego wypadku trąbiły wszystkie mniejsze i większe serwisy oczywiście ostatnia notka w tym dniu. Oraz ta, na którą zwróciła uwagę u myśląc, chwyciła za telefon i wyszukała w kontaktach numer, który sama, nie wiedząc czemu, wklepała pewnego listopadowego wieczoru. Numer, na który, jak sądziła, nigdy już nie zadzwoni.– Tak? – usłyszała w słuchawce znajomy oczy.– Po co, do jasnej cholery, spotykałeś się z Treterem?Sekunda ciszy. Może nawet mniej.– Psychoterapeuta mi powieki, zmarszczyła brwi. Psychoterapeuta?– Chodzisz na psychoterapię?– Chodzę. Dziwisz mi się? Sama oczywiście, do cholery, że chodziła. Jak mogła po tym wszystkim nie chodzić?– Ale to było dwanaście lat Nawet nie widząc go, wiedziała, że właśnie szuka papierosa. Lada moment usłyszy ciche pstryknięcie zapalniczki.– No widzisz, ty chodziłaś dwanaście lat temu, ja chodzę teraz, tak bywa. Tylko dlatego do mnie dzwonisz? Może chcesz numer? Bardzo porządny facet, zna się na rzeczy. Już prawie uwierzyłem, że to nie moja całkowicie jego uwagę.– Wiesz, że Treter nie żyje?– Wiem.– Była u ciebie policja?– Była. A właściwie skąd ty to wszystko wiesz? – zainteresował się nagle.– Natalia do mnie dzwoniła. Podobno miał zapisane spotkanie z tobą w notesie. – W sumie niewiele minęła się z zapalniczki. Nie pomyliła się.– Sukinsyn – powiedział i się zaciągnął. – Nawet po śmierci nie da mi nie skomentowała. Ale akurat tutaj miał pełną rację. Grzegorz Treter nawet po śmierci postanowił zaleźć im za skórę. Jakby było mu mało.– Co robiłeś wczoraj wieczorem i w nocy?– A co się robi w nocy? Spałem.– A wieczorem?– Pracowałem.– Pracujesz jeszcze w Gurdeksie? – zaciekawiła się.– Nie. Po tym wszystkim zrobiła się tam niezdrowa atmosfera. Zwolniłem się w lutym. Zostałem wolnym strzelcem, powiedzmy.– Gdzie spotkałeś się z Treterem?– W Kawie Rzeszowskiej, a co?„Pstro”, miała na końcu języka.– O czym rozmawialiście?– O winie, karze i przebaczeniu. – W jego głosie wyczuła nutkę ironii. – Nie mieliśmy innych tematów. Nie iskrzyło między zębami. Iskrzyło!– I potem grzecznie wróciłeś do domku, praca, kolacja, myciu i spanko?– Oczywiście.– I pewnie nie wiesz, co robił po waszym spotkaniu?– A skąd, do diabła, miałbym wiedzieć – zdenerwował się. – Zapewne wrócił do Krosna i po drodze rozjebał się w Czarnorzekach. Co to zresztą, do kurwy nędzy, za przesłuchanie, Sława? Nie zapędzasz się? Do psiarni wstąpiłaś?– Nie wstąpiłam.– To po cholerę ci to wszystko wiedzieć? Tylko nie mów, że badasz okoliczności śmierci tego sukinsyna. Naprawdę…– Nie – przerwała mu. – Nic mnie nie obchodzi, czy Treter sam wrąbał się w drzewo, czy ktoś w tym mu pomógł. Chciałam tylko wiedzieć, po co się z nim spotykałeś.– To już wiesz. Tyle?– telefon na stół. Wcale nie była na siebie zła za to kłamstwo. Tym bardziej że była więcej niż pewna, że od Karola usłyszała również że z pewnością cotygodniowe spotkania oznaczone inicjałami i godziną nie były inicjowane żadną iskierki migotały na przepływających falach Wisłoka. Jasne iskierki odbijały się także w błękitnych oczach. Wpatrywała się w nie jak zahipnotyzowana, nie widząc nic poza nimi: ani Jagody, ani Maćka, siedzących tuż obok na zwalonym pniu drzewa, ani trzymanej w ręku prawie pełnej niebieskiej puszki piwa Leżajsk, ciepłej już od popołudniowego słońca. Błękit oczu, iskierki, uśmiech. Jezioro, w którym można się zanurzyć, ktoś, przy kim można się zapomnieć.– Lubisz kino? – spytał nieoczekiwanie. – Moja siostra pracuje w kadeku i mam bilety na jutrzejszy wieczór.– Lubię – odpowiedziała.– To jesteśmy umówieni?– było ważne na którą, na co, czy ktoś jeszcze z nimi idzie. Błękit oczu, iskierki, uśmiech. To się liczyło.– To super. – Znów uśmiechnął się w ten sposób, że poczuła nogi zmieniające się w nie siedziała, z pewnością by się przewróciła.– oczu, iskierki, uśmiech. Uśmiech, błękit oczu, 213 czerwca, czwartekDalsza część dostępna w wersji pełnejSpis treści:OkładkaKarta tytułowaPROLOGROZDZIAŁ 1ROZDZIAŁ 2 ROZDZIAŁ 3 ROZDZIAŁ 4 ROZDZIAŁ 5 ROZDZIAŁ 6 ROZDZIAŁ 7 ROZDZIAŁ 8 ROZDZIAŁ 9 ROZDZIAŁ 10 Redaktorka prowadząca: Marta BudnikWydawczyni: Justyna ŻebrowskaRedakcja: Ida ŚwierkockaKorekta: KorektArt, Adam OsińskiProjekt okładki: Kav StudioZdjęcie na okładce: © Mateusz / © Anthony Cantin / © 2022 by Anna KusiakCopyright © 2022, Wydawnictwo Kobiece Łukasz KierusWszelkie prawa do polskiego przekładu i publikacji zastrzeżone. Powielanie i rozpowszechnianie z wykorzystaniem jakiejkolwiek techniki całości bądź fragmentów niniejszego dzieła bez uprzedniego uzyskania pisemnej zgody posiadacza tych praw jest elektroniczneBiałystok 2022ISBN 978-83-67335-50-8Grupa Wydawnictwo Kobiece | zlecenie przygotowała Katarzyna Rek
Wiesz dobrze, jako miewa tentacyje różne; A wszakże, kiedy okiem rzuci na pierścionek I przypomni młodzieniec, że już jest małżonek, Zaraz w nim obcych pokus ostyga gorączka. Wierzaj mi, wielką siłę ma ślubna obrączka. "Ja sam przed lat trzydziestu wielki afekt miałem Ku pannie Marcie, której serce pozyskałem;
WyznaniaTwoje usta niczym płatki róży, Bez Ciebie życie mi się dłuży. Twe oczy niczym gwiazdy na niebie, Gdy je widzę wiem, że kocham tylko Ciebie.(...) Niecierpliwie wyglądam Twego wzroku, Twego ciała. Twój widok mnie rozbudza i rozpala. Me serce kołacze, gdy Cię tylko zobaczę. W tym wierszyku "ai" używałem i całą ja na tego smsa przelałem.
Jedno wiem, że los cię zesłał najłaskawszy…. Pokochaj mnie, pokochaj mnie. W twe ręce los mój składam i życie me. Bo co tutaj kryć. Nie mogę bez ciebie żyć!…. Odkąd ciebie znam…. Przykułaś mnie, związałaś mnie. Na całe życie tak rozkochałaś mnie. Że nikt naszych dróg.
Więcej wierszy na temat: Miłość « poprzedni następny » Do Mojego Kochanego i Jedynego Misiaka Jesteś marzeniem moim spełnieniem Podczas dni pochmurnych Słońca promieniem Dla Ciebie serce me bije Krew w żyłach płynie, a oczęta się śmieją To przez Ciebie Niebiańskie rzeczy się dzieją Pod osłoną nocy, gdy na niebie gwiazdy lśnią Ty mój Aniele podajesz mi swą dłoń Nie dajesz mi zabłądzić prowadzisz już wiesz gdzie W głąb mego serca w podróż chcesz wyruszyć Lecz wiesz że nie możesz jeszcze zostawiać Mnie Bo przecież masz mnie chronić...dobrze o tym wiesz Nie dajesz łzy uronić, jesteś mym Aniołem Młodym Wilkiem.. Jedną chwilą która trwa Trwać będzie do świtania Gdy na horyzoncie pojawi się słońce Ty znikniesz wtedy jak księżyc na niebie A Ja znów będę wzdychać w tęsknocie do Ciebie Wiesz, że jesteś dla mnie wszystkim jesteś moim natchnieniem... Napisany: 2005-04-22 Dodano: 2005-04-22 21:45:23 Ten wiersz przeczytano 393 razy Oddanych głosów: 2 Aby zagłosować zaloguj się w serwisie « poprzedni następny » Dodaj swój wiersz Wiersze znanych Adam Mickiewicz Franciszek Karpiński Juliusz Słowacki Wisława Szymborska Leopold Staff Konstanty Ildefons Gałczyński Adam Asnyk Krzysztof Kamil Baczyński Halina Poświatowska Jan Lechoń Tadeusz Borowski Jan Brzechwa Czesław Miłosz Kazimierz Przerwa-Tetmajer więcej » Autorzy na topie kazap Ola Bella Jagódka anna AMOR1988 marcepani więcej »
Obraz zrealizowany do kawałka "Dobrze wiesz co o tym sądzę". Klip zr Przedstawiamy pierwszy klip z drugiej, nadchodzącej wielkimi krokami płyty MIEJSKI SORT! Obraz zrealizowany do kawałka
Ogień rozlewał się po żyłach, rozpalał myśli i łechtał ego. Długie jęzory wyciągały się wysoko w czerń nocy, oblizując ciemność i wychylając się spomiędzy pni się, że las płonie. Lecz dobrze wiedział, że to nie jego przeszłość. Wystrzeliwała wysoko w górę, sypała iskrami i spopielała się na pył. Pył, z którego jak Feniks z popiołów miała narodzić się jego on. Płonął ogniem, który rozpala myśli i zachęca do też czerwona toyota. Kilkanaście metrów niżej, w gęstwinie. Widział to. Samochód wbił się w jedno z drzew. Kierowca nie miał szans przeżyć. Może to i lepiej. Może właśnie tak to powinno się przez chwilę przyglądał się swojemu dziełu, jeszcze chwilę stał, delektując się ożywczym widokiem. Krew buzowała, adrenalina wyostrzyła zmysły. Czuł się jak wilk, który po krótkiej i nierównej walce dopadł ta zwierzyna nie miała dzisiaj najmniejszych końcu odwrócił się i zaczął wracać w stronę swojego samochodu, ukrytego na jednym z leśnych zjazdów. Co prawda była już późna godzina, ruch praktycznie zerowy, więc raczej nieprędko ktoś odkryje wypadek, ale jak mówi stare polskie przysłowie: strzeżonego Pan Bóg strzeże. Wolał, by nikt go tutaj nie zobaczył, choć całość była zrobiona na, jak to mówią, cycuś glancuś. Nigdy do niego nie dotrą, a przynajmniej nie w taki sposób, by cokolwiek mu spojrzał już w las, gdzie łuna rozjaśniała nocne ciemności. I bez tego przez całą drogę powrotną słyszał w swojej głowie ekscytujący trzask płonącego 1Słońce świeci nad nami, ogrzewa nasze nagie ciała promieniami – podśpiewywała Dobrosława pod nosem, jednocześnie robiąc kanapki z serem żółtym oraz nieco przywiędłą od wczoraj na kuchence kawiarkę. Czarna, aluminiowa, ze wzorkiem przypominającym marmur – choć ona wolała myśleć o nim jak o gwiazdach na atramentowym niebie – była jej ostatnim nabytkiem. Już dłuższy czas zastanawiała się, jak poprawić smak kawy, a jednocześnie kawa z ekspresu nie była do końca tym, czego oczekiwała. Ale może po prostu do tej pory trafiała na złe ekspresy? W każdym razie kawiarka i młynek do kawy były strzałem w dziesiątkę.– No lato, lato – dodała od siebie do dało się ukryć. Już teraz o siódmej rano temperatura na zewnątrz przekraczała dwadzieścia stopni w cieniu, by w południe sięgnąć trzydziechy. Całe szczęście chwilowo nie musiała się ruszać z domu. Wczoraj wraz ze swoją ostatnią klientką odtrąbiły oficjalnie sukces. Powiedzmy, że sukces, bo udowodnienie zdrady mężowi, którego się kochało, trudno było nazwać sukcesem. Taką jednak miała niewdzięczną pracę: dla detektywa kolejne osiągnięcie, dla zlecającego zazwyczaj porażka i koniec dotychczasowego trudem stłumiła westchnienie. Choć już od kilku lat była w zawodzie, wciąż nie mogła się z tym pogodzić. Wysoka skuteczność niestety również nie osładzała goryczy. Oczywiście czasem zdarzały się klientki, które twierdziły, że chcą się uwolnić od niewiernego małżonka, ale i tak zawsze gdzieś głęboko skrywały nadzieję, że jest do podśpiewywania, próbując oderwać się od niewesołych rozmyślań. Nie miała ochoty popsuć sobie dnia, który jeszcze na dobre się nie rozpoczął. Sięgnęła do szafki po szklankę i od razu nalała do niej wody mineralnej. Inaczej gorącej kawy nie wypije. Już na samą myśl pot wystąpił jej na czoło.– Bo Stefan może, Stefan, a ja nie – nuciła dalej. Ściągnęła kawiarkę z kuchenki i przelała aromatyczny napar do dużej momencie, gdy w radiu rozległ się dżingiel zapowiadający serwis informacyjny, usiadła przed laptopem, by sprawdzić, co w świecie słychać. Otworzyła przeglądarkę i wybrała z zakładek dwie strony: jedną z wiadomościami regionalnymi, drugą z krajowymi i światowymi. Zaczęła od tej kawę do ust i już miała zamoczyć wargi, gdy na samej górze rzucił jej się w oczy wytłuszczony czarny nagłówek. Zamarła w pół ruchu, z filiżanką przytkniętą do ust. Nawet nie czuła, jak ciepły porcelit parzy jej tej samej chwili spikerka w radiu podała pierwszą wiadomość.– Wczorajszej nocy doszło do tragicznego wypadku na drodze wojewódzkiej numer dziewięćset dziewięćdziesiąt jeden, na wysokości rezerwatu Prządki w Korczynie. Kierujący czerwoną toyotą pięćdziesięciosześcioletni dziennikarz Grzegorz Treter z nieustalonych na razie przyczyn stracił panowanie nad samochodem i wypadł z jezdni na łuku drogi. Samochód uderzył w rosnące poniżej drzewa, po czym stanął w płomieniach. Kierowca zginął na i odłożyła filiżankę na stół. Ciemna strużka spłynęła po jej brzegu, tworząc na jasnym drewnie niewielką mokrą plamę. Kliknęła w tytuł na samej górze strony przeleciała wzrokiem po artykule, po czym otworzyła nowe okno w przeglądarce i wpisała frazę: „Grzegorz Treter wypadek”. W ciągu ułamka sekundy internet wypluł z siebie kilka tysięcy NA DW przebiegała wzrokiem po kolejnych notatkach. Grzegorz Treter nie żyje. Znany podkarpacki dziennikarz. Dziennikarz śledczy. Grzegorz Treter nie żyje. Ten Grzegorz pierwszej chwili nawet nie zauważyła, że telefon rozdzwonił się tuż obok niewypitej filiżanki kawy. Minęło dobrych kilka sekund, nim do jej świadomości dotarło, że ten melodyjny dźwięk, który nagle się pojawił, to dzwonek jej komórkę do ucha.– Tak? – spytała odruchowo, zapominając nawet o swojej zwyczajowej formułce „Dobrosława Machniewicz, słucham”.– Dobrosława? Dobrze się dodzwoniłam? – spytał kobiecy głos w jej się dziwnie znajomy. Jakby słyszała go już kiedyś, i to nie raz, i nie dwa.– Przy telefonie – powiedziała. – W czym mogę pomóc?Kobieta odchrząknęła.– Mówi Natalia Porębska, a właściwie… – przeciągnęła ostatnią sylabę. – Natalia Treter. Poznajesz?Natalia Treter, ta, z którą chodziła do jednej klasy w liceum.– Poznaję – odpowiedziała. W sumie nie wiedziała, co więcej powiedzieć. Miło cię słyszeć? Kopę lat? W sumie nic do Natalii nie miała, w niczym jej ona nie niż jej ojciec.– Nie wiem, czy już słyszałaś, ale mój tato miał tej nocy wypadek w Czarnorzekach. – Natalia zawiesiła głos, jakby czekając na sumie od tego powinna była zacząć. Od kondolencji.– Słyszałam. – Nie, nie przejdzie jej to przez gardło. Nawet głupie: „przykro mi”. Nie było jej wcale przykro.– To wiesz o wszystkim. Szukam… szukam kogoś, kto pomoże mi ustalić, co tak naprawdę się stało – powiedziała na jednym była więcej niż pewna, że kobieta jest bliska płaczu. Może i trochę było jej szkoda dawnej koleżanki, ale dobrze wiedziała, że odpowiedź może być tylko jedna.– Wiesz, akurat w kwestii wypadków samochodowych nie ma chyba takiej potrzeby. Policja i prokuratura posiadają odpowiednie środki techniczne, by ustalić, kto zawinił lub co… – zaczęła oględnie.– Nie – wpadła jej w słowo Natalia. – Musisz się tym zająć. Musisz ustalić, kto go zabił!– Zabił? – zdziwiła się. – Z tego, co czytałam, stracił panowanie nad samochodem i uderzył w drzewo. Sama jechałaś przecież nieraz przez Korczynę do Rzeszowa, wiesz, jak wygląda ten fragment drogi aż do samej Węglówki. Las i strome urwiska z każdej strony…– Nie – znów jej w tej chwili przypomniała sobie, dlaczego nigdy nie przepadała za Natalią. Wszystko musiało być tak, jak ona chciała. Bez wyjątku.– To nie był zwykły wypadek. Już teraz wiedzą, że na drodze nie było najmniejszych śladów Dobrosława przymknęła oczy. Na poczekaniu mogła wymyślić minimum trzy scenariusze, w których ojciec Natalii nie użyłby hamulców.– Może zasnął. W końcu wypadek był w nocy – podała pierwszy, który wpadł jej do głowy.– Nie. To nie był zwykły wypadek – powtarzała tamta z uporem. – To byłby zbyt duży zbieg okoliczności. Albo mu ktoś coś podał, albo nie wiem: przeciął linkę hamulcową czy coś – zdenerwowała się. – Właśnie po to jesteś mi potrzebna. Aby ustalić, co się chwilę w słuchawce zaległo milczenie. Czy jej się wydawało, czy Natalia odpalała papierosa? Nigdy nie paliła. Przynajmniej dopóki Dobrochna miała z nią kontakt.– Mój tato się bał – powiedziała w końcu Porębska. – Nie wiem kogo, nie wiem, w co się znowu wplątał, ale się bał. Do tego stopnia, że wczoraj rano dał mi pewną rzecz na wypadek, gdyby coś mu się stało. Rozumiesz? Na wszelki wypadek. Wczoraj sięgnęła po papierosa. Robiło się coraz ciekawiej. Tyle że sprawa wciąż dotyczyła Grzegorza Tretera.– Zgłaszałam, ale oni nie traktują mnie poważnie. Powiedzieli, że każdy ma jakichś wrogów, ale nie wszyscy się mordują… bla, bla, sprawdzą to i tak dalej, bla, bla. A ja wiem, że to nie jest przypadek. Poza tym nie wiem, o co dokładnie chodziło, więc i policja może w to być zamieszana, sama rozumiesz. Właśnie dlatego musi zająć się tym ktoś dobry i pewny. Musisz to być ty.„Musisz, musisz”, miała ochotę ją przedrzeźniać. Nie mogła jednak zaprzeczyć: Natalia mile połechtała jej ego. Tym bardziej że nie pamiętała, by kiedykolwiek za cokolwiek kogoś pochwaliła. To ona była najlepsza, to jej prace były najlepsze, to ona wszystko wiedziała najlepiej. Nikt inny się nie musiała przed sobą przyznać, że okoliczności wypadku ojca dawnej koleżanki robiły się coraz bardziej zagmatwane. Tyle że wciąż, niezmiennie chodziło o Grzegorza nie, nie.– Przykro mi, Natalia, ale nie mogę się tym zająć. Wiesz… po prostu nie mogę. – Co będzie się jej tłumaczyć. Nie to nie.– Musisz. Po prostu musisz.– Nic nie muszę – zezłościła się wreszcie. – Na szczęście to wciąż ja decyduję, czym chcę się zajmować. A wybacz, ale akurat śmiercią twojego ojca nie chcę. Mogłaś zresztą podejrzewać, że tak drugiej stronie słuchawki znów zaległa chwila ciszy.– Podejrzewałam – odezwała się w końcu cierpko dawna Treterówna. – Jest jednak jedna sprawa, po której z pewnością zmienisz zdanie.„Akurat!”, prawie prychnęła w duchu.– Tak? Niby jaka? – Wypowiedziane na głos zabrzmiało niemal tak samo arogancko.– Mówiłam ci, że mój tato dał mi pewną rzecz na wypadek, gdyby coś mu się stało? Ta rzecz to jego notes. Gdy dowiedziałam się o wypadku, od razu przejrzałam go od deski do deski. I wiesz, kto był ostatnią osobą, z którą spotkał się przed wypadkiem?Teraz Dobrochna milczała.– No pewnie, że nie wiesz, bo niby skąd. Więc już ci mówię: Karol Wilk. Tak, moja droga – kontynuowała Natalia, po krótkiej pauzie. W jej głosie był wyczuwalny triumf. – Twój Karol. I co teraz powiesz?Zagryzła wargi. Czy to mógł być aż taki zbieg okoliczności? Nie mógłby. Kompletnie w to nie koleżanka miała rację. Ten fakt stawiał sprawę w zupełnie innym WYPADEK ZNANEGO PODKARPACKIEGO DZIENNIKARZA. TYLKO U NAS! (AKTUALIZACJA 8:30)Wczorajszej nocy na drodze wojewódzkiej Rzeszów – Krosno doszło do tragicznego w skutkach wypadku. Znany podkarpacki dziennikarz Grzegorz Treter, przejeżdżając obok Rezerwatu Prządki, z niewyjaśnionych przyczyn zjechał z łuku drogi. Jego samochód przekoziołkował kilkukrotnie, po czym uderzył w drzewo i stanął w płomieniach, stając się dla kierowcy ognistą pod nadzorem prokuratora wciąż prowadzą czynności na miejscu wypadku, jednak już na chwilę obecną można stwierdzić, że na drodze nie było śladów hamowania. Śledczy odmawiają komentarza w tej sprawie, zasłaniając się dobrem Treter, urodzony w 1963 r. w Krośnie, był znanym dziennikarzem śledczym. Współpracował zarówno z lokalnymi periodykami, jak i ogólnopolskimi tytułami, w swoim dorobku miał reportaże dla „Gazety Wyborczej”, „Newsweeka” czy „Polityki”.>Dobrochna z hukiem zamknęła pokrywę laptopa i zaczęła bębnić palcami o blat biurka. Cholerne pismaki, już wyczaiły sensację, choć zwłoki Tretera pewnie nawet nie zdążyły do końca ostygnąć. No tak, nie było się co dziwić, śmierć znanej osoby zawsze była chodliwa, a im więcej niezwykłych okoliczności, tym lepiej. I brak śladów hamowania z pewnością do takich według nich było, że prawda mogła być całkiem inna. Liczba kliknięć i wyświetleń – to się czy w gruncie rzeczy Treter nie był taki sam jak oni? Był. Przyszła kryska na Matyska. Jak Kuba Bogu, tak Bóg głęboko dwa razy i sięgnęła po paczkę z papierosami. Jej ostatni ciąg tytoniowy powoli zaczynał trwać dłużej niż przeciętny. Pół roku, już prawie pół roku. I jeśli zajmie się sprawą śmierci Grzegorza Tretera, to z pewnością jeszcze trochę musiała się zająć. Nie miała innego wyjścia. Natalia postawiła ją w sytuacji, w której nie mogła wykonać innego raczej nie Natalia, lecz Karol. Jej? Nigdy nie mogła tak o nim powiedzieć. Karol nie był osobą, którą można było określić tym mianem. Był sam dla siebie. Nie czyjś. A choć tak na dobrą sprawę wydarzenia rozdzieliły ich, nim cokolwiek między nimi rozkwitło, byli sobie bliżsi niż niejedna ich śmierć, którą z krzesła i z papierosem w ręku zaczęła krążyć nerwowo po pokoju. Co, u licha, Karol robił z Treterem? Po cholerę się z nim spotkał? Nie wierzyła, że ot tak nagle, bez powodu, umówili się na kawę, albo zebrało im się na pogaduchy po tylu latach. Nie po tym do okna, pozwalając, by ciepłe promienie słoneczne zaczęły grzać jej bladą skórę. Przymknęła oczy. Wtedy też było gorąco, choć to był już wrzesień. Wtedy też słońce ogrzewało jej dreszcz przebiegł jej przez kark. Przez chwilę w pokoju poczuła duszący swąd się, po czym głęboko zaciągnęła papierosem. To tylko dym, tylko papierosowa chmura 2007 rokuSzara chmura dymu zakotłowała się, zakręciła, by zaraz ulecieć w cztery strony świata wraz z wiatrem. Zaciągnęła się jeszcze raz, mocno, zachłannie, tak jak zaciąga się palacz, który od dłuższego czasu nie mógł zapalić papierosa. Trzy lekcje razy czterdzieści pięć minut plus trzy razy pięć minut przerwy równa się wieczność. Nawet nie chciało jej się policzyć, ile to jest. Całe szczęście w liceum plastycznym matematyka znajdowała się na zupełnym marginesie edukacyjnym. Gdyby kazali jej zdawać z niej maturę – z pewnością by szczęście nie kazali, a do matury pozostawało jeszcze sporo czasu. Osiem miesięcy, gdy jest się w ostatniej klasie liceum, to cała wieczność.– Pamiętaj, że palimy na pół – przypomniała Jagoda. – Na pół, a nie że mi końcówkę dasz.– Jasne. – Dobrochna wydmuchała z ust kolejny obłok dymu i strzepnęła godzina trzecia po południu, właśnie skończyły lekcje. Pogoda była piękna, na jutro zero zadań domowych, bo to dopiero początek roku szkolnego, żyć nie umierać i tylko pozostawało się wybrać na piwo nad Wisłok. Owszem, mogły pójść do lokalu, miały już po dziewiętnaście lat, bo w plastyku były cztery klasy, nie trzy jak w zwykłym liceum, ale jaka to przyjemność kisić się w takie popołudnie w knajpie? Tylko plener, tylko łono natury.– Chyba już. – Jagoda niecierpliwie przestępowała z nogi na nogę. – No, daj już, się ostatni raz i przekazała koleżance papierosa.– To gdzie ten twój Maciek? – spytała, poprawiając torbę na ramieniu. W ogóle sobie nie popaliła, ale to był ostatni papieros w paczce. Miała nadzieję, że Maciek, chłopak Jagody, będzie miał fajki przy sobie. Albo że przynajmniej zaraz ruszą swoje cztery litery spod tego bloku, w którąkolwiek stronę, byleby był jakiś kiosk po drodze.– Pisał, że idzie, tylko wpadnie do domu po kasę.– Sam? Czy z kumplami?– Bo ja wiem? – Jagoda wzruszyła ramionami. – Jakie to ma znaczenie? Ważne, żeby już przylazł, bo kurzyć mi się dalej chce – dodała, wyrzucając peta do kosza. – Sprawdź, na pewno nie masz jeszcze jednego?Pokręciła głową. Była pewna. Tak samo jak tego, że wolałaby, żeby Maciek przyszedł z kimś. W grupie zawsze raźniej, a nie na doczepkę do pary. Choć Jagoda z Maćkiem zawsze zachowywali się przy niej w porządku, to i tak czuła się trochę jak piąte koło u wozu. Może trzeba było wziąć jeszcze kogoś ze szkoły? Tyle że miały iść tylko we dwie, a Maciek wyskoczył kij wie skąd.– Wojtek miał cygary – zauważyła Jagoda, pakując do ust gumę do żucia. – Szkoda, że nie poprosiłaś, by rzucił ci jednego. Byłoby jak znalazł, zanim Maciek przyjdzie. Może zadzwoń do niego, niech tu luknie po drodze. Znając Maćka, to jeszcze wieki miną, bo niby po kasę, a tu coś jeszcze wrzucić na ruszt, jeszcze może na kompa, a nawet i prysznic wziąć… Wiesz, on jeszcze ma wakacje, to inaczej czas liczy. Dopiero od października zaczyna studia.– Nie. – Pokręciła głową. Nie zadzwoni. Nie było nawet takiej opcji.– No zadzwoń, wiesz, że dla ciebie to zrobi… A właściwie to czemu nie powiedziałaś mu, że idziemy na piwo? Pokłóciliście się?– Pokłóciliśmy? Niby o co?– No, wiesz, jak to w związkach bywa…– Nie jestem w żadnym związku z Wojtkiem. – Zjeżyła się od razu. – Ile razy mam ci powtarzać?– No wiesz, patrząc na was z boku, powiedziałabym coś innego…Poczuła, że rumieniec wypływa jej na policzki. Nie potrafiła tego zatrzymać. Zawsze w najgorszym momencie, zawsze gdy powinna obojętnie wzruszyć ramionami i zażartować.– Wiesz co? Chodź lepiej do tego sklepu. Zanim ten twój Maciek przyjdzie, pięć razy zdążymy obejść – powiedziała gniewnie, odwracając się do Jagody plecami. Tyle mogła zrobić, choć dobrze wiedziała, że przyjaciółka i tak wie swoje.– Jak tam sobie chcesz, Wojtek na pewno by przyszedł, a na piwo też pewnie miałby ochotę…W tym samym momencie zza węgła bloku wyszło dwóch chłopaków w ich wieku. Od razu rozpoznała w jednym z nich Maćka.– O wilku mowa – powiedziała ponuro. W sumie to nie wiedziała, czy jeszcze ma ochotę na piwo. Nie wiedziała, czy ma ochotę na cokolwiek.– Cześć wam. – Maciek wyszczerzył zęby w uśmiechu. – Cześć, Jagódko. – Cmoknął dziewczynę w policzek. – No jesteśmy, tak jak pisałem. To mój kumpel, Karol, też go naszło przy tej pogodzie na jakieś piwko.– Karol – przedstawił się drugi krótkie ciemne włosy, jasną cerę i jasnoniebieskie oczy. Jakkolwiek durnie by to zabrzmiało, Dobrochnie przez chwilę zdawało się, że są błękitne jak jezioro w lecie, jak jezioro, w którym można się zanurzyć i płynąć, płynąć bez końca…Poczuła, że czerwieni się jeszcze bardziej.– My się już znamy. – Jagoda uśmiechnęła się pobłażliwie, widząc, że koleżankę zamurowało. – A to Sława, moja kumpela z również uśmiechnął się lekko. Fale jeziora zakołysały się, obmywając delikatnie piaszczysty brzeg, jej stopy, jej ciało i twarz.– Sławomira? – spytał.– Dobrosława – poprawiła machinalnie. Jej własny głos wydawał się jej całkiem obcy. Zawsze była taka zachrypnięta? Niemożliwe.– Oryginalnie. – Uśmiech nie schodził mu z jej się wydawało, czy w jeziorze odbiły się iskierki słońca?Maciek dwa razy odchrząknął.– To idziemy na to piwo?_– Pewnie, że idziemy – prychnęła Jagoda. – A tak à propos: daj fajkę, bo nam się skończyły. Sława, chcesz?_Zdawało jej się, że słyszy koleżankę jak zza ściany.– Co? – spytała nieuważnie.– Fajkę chcesz?– Fajkę? Eee… tak. No tak.– Proszę. – Karol, nie spuszczając z niej wzroku, podsunął jej paczkę. – Częstuj się.– Eee… dzięki. Oddam, tylko znajdziemy jakiś kiosk.– Nie trzeba. Oddasz przy które odbijają się w błękitnej tafli. Jak jezioro, jezioro, w którym można zanurzyć się i płynąć, płynąć bez końca…Albo stracić dech i się zagarniał drogę z dwóch stron, wysuwając się wysokimi pniami, a gdyby tylko mógł, połknąłby ją w całości. Nie lubiła takich dróg, żywych tuneli, w które wjeżdżało się, nie wiedząc, co znajduje się na ich końcach i czy w ogóle gdzieś jest jakiś koniec. Szczególnie w nocy. Szczególnie gdy świat wygląda całkiem inaczej niż w rzeczywistości. W takich warunkach naprawdę nietrudno o teraz był dzień, słońcu do osiągnięcia zenitu pozostawały jeszcze prawie dwie godziny, a do przekroczenia granicy upału brakowało jednej kreski. Mimo to, gdy jej stara renówka wjechała w pierwszy leśny szpaler, poczuła na plecach zimny w kładły się na asfalcie, tańczyły i w jeden tunel się skończył, zaczął się kolejny. Znów pociemniało, znów cienie zaczęły swój szaleńczy taniec na wąskiej, krętej zginął na nocy nie było tu cieni. W nocy było tu całkiem zza kolejnego zakrętu. Znów zdawało się, że drzewa chcą spaść na samochód, że las chce pożreć i ją, i drogę, i niewielki leśny parking zastawiony w tej chwili samochodami, że aniby szpilki nie policyjną taśmę, która smętnie powiewała z wydartej metalowej barierki, i samochód, który znajdował się w dole, już zwolniła prawie do zera, praktycznie się zatrzymując. Barierka, taśma, w dole jakiś ruch. Asfalt czyściutki jak niemowlak wyciągnięty z kąpieli, zero czarnych śladów, zero Treter nie próbował w granatowym mundurze oderwał się od barierki i zrobił kilka szybkich kroków w kierunku jej samochodu. Gestem nakazał jej, by jechała dalej. Żadnych postojów, zero gapiów. Droga była przejezdna, więc trzeba jechać, a nie zatrzymywać puściła sprzęgło i ruszyła do przodu. Może gdy będzie wracała, zakończą już wszystkie czynności na miejscu wypadku, to się trochę rozejrzy. Teraz znów musiała się Krosna pozostawało kilka kilometrów. Przez te kilkanaście minut jazdy musiała przygotować się do rozmowy z Porębska, z domu Treter, jako szczęśliwa mężatka mieszkała w jednym z dwóch wieżowców koło McDonalda, niedaleko stacji Krosno-Miasto. Wszystkie wieżowce w tym mieście można policzyć na palcach jednej ręki, co nieraz było tematem żartów. Krosno, byłe miasto wojewódzkie, ma dość ciekawy układ urbanistyczny: uroczy rynek otoczony kamienicami, kilka dzielnic – blokowisk, jedna hurtowniano-przemysłowa i obrzeża z domami jednorodzinnymi – niby nic szczególnego, gdyby nie to, że nagle praktycznie w ścisłym centrum, nad przepływającym przez środek miasta Wisłokiem, można natknąć się na drewniany dom pamiętający jeszcze zapewne czasy marszałka Piłsudskiego. No i charakterystyczny układ jednokierunkowych uliczek. Gdy człowiek się w nie zaplątał samochodem, to często nie mógł wyjechać dobrych kilkadziesiąt minut. Poza tym miasto jak miasto. Nieduże, niewiele znaczące, jedno z wielu podobnych w Polsce B, czy nawet C. Ale czy gdyby tak spojrzeć na to obiektywnie, Rzeszów był przy nim jakimś metropolitalnym olbrzymem? Nie się na osiedlowym parkingu i zapaliła papierosa. Nie miała kompletnie pomysłu na tę trzeba było jednak zacząć od Karola, przemknęło jej przez głowę, choć dobrze wiedziała, że nawet gdyby tak rzeczywiście było, nie zrobiłaby tego. Odwlekałaby, przekładała, wymyślała tysiące wymówek. Karola musiała zostawić na sam koniec, gdy już nie będzie miała innych dopalił się i sparzył jej palce. Dopiero wtedy otrząsnęła się z zamyślenia. Nie miała po co tego odwlekać. Skoro już przyjechała, to i tak musiała najpierw porozmawiać z brzęknęła i zatrzymała się na siódmym piętrze. Metalowe drzwi powoli zaczęły się rozsuwać, ukazując jej oczom pomarańczowe ściany klatki schodowej. Dobrochna odetchnęła z ulgą i jednym krokiem przeskoczyła próg. Nie wiedzieć czemu nigdy nie lubiła tych blaszanych puszek sunących tunelem w górę i w dół. Nie żeby miała klaustrofobię czy czuła paniczny lęk, ale zawsze gdzieś w podświadomości pozostawała obawa, że utknie zawieszona pomiędzy piętrami lub, co gorsza, spadnie w nicość, bo akurat coś zerwie się w razem jednak kolejny raz się udało i już po chwili stała przed drewnianymi drzwiami ozdobionymi fantazyjnie rzeźbionym numerem. Gospodarz nie zadbał o tabliczkę z nazwiskiem, ale i tak była więcej niż pewna, że dobrze trafiła. Bez zastanowienia nacisnęła środku rozległo się ciche ding-dong, po którym zapadła cisza. Zacisnęła mocno zęby, z całych sił starając się nie odwrócić na pięcie i nie uciec. W mieszkaniu zastukały obcasy i drzwi otworzyły się na oścież. Nie było już odwrotu.– No jesteś nareszcie! – usłyszała karcący głos Natalii i przez chwilę poczuła się jak w liceum, gdy strofowała ją surowa wychowawczyni. – Czekam i czekam! Pewnie droga w Czarnorzekach wciąż zamknięta, a ty o tym nie pomyślałaś. Bo przez Czarnorzeki jechałaś, prawda?– Przez Czarnorzeki – przytaknęła. – Ale droga otwarta.– Otwarta? Już? – zdziwiła się. W jej głosie dało się słyszeć zniesmaczenie. – Szybko. Za zbyła ten komentarz milczeniem.– Bo jak się człowiek spieszy, to się diabeł cieszy – perorowała dalej Natalia, nie ruszając się z korytarza. – I może pominąć wiele istotnych szczegółów. No ale co zrobimy – westchnęła, po czym spojrzała znacząco na stopy gościa. – Ściągnij buty i odczuła w środku sprzeciw, tym bardziej że gospodyni była w szpilkach, jednak posłusznie zostawiła tenisówki w wejściu. Chciała jak najszybciej załatwić to, po co przyjechała, i wyjść. Najlepiej wcześniej jakoś sprytnie wymigawszy się z tego zlecenia.– Bardzo przepraszam, że tak cię rano przycisnęłam tym Karolem, ale naprawdę bardzo, ale to bardzo zależy mi, by zajął się tym ktoś kompetentny – kontynuowała w pokoju koleżanka, bez cienia skruchy. – Zresztą dziwisz mi się? Sama widzisz, południa jeszcze nie ma, a już drogę otworzyli, ślady zajeżdżają, w ogóle był tam ktoś jeszcze na miejscu wypadku? Pewnie nie, bo po co… – Głos powoli zaczął jej się załamywać. Przygryzła wargi. – Siadaj, co tak stoisz – dodała szorstko, odwracając się i ukradkiem ocierając usiadła. Pokój był zapewne salonem. Niewielki stolik kawowy, dwa ciemne fotele, skórzana sofa. Eleganckie, wymuskane. Ściany – o dziwo błękitne. Nie rozglądała się zbyt ostentacyjnie wokół, ale już na pierwszy rzut oka wszystko było tutaj takie… Nataliowe. Uporządkowane, poukładane. Idealne.– To gdzie masz ten notes? – spytała po dłuższej chwili milczenia. Przyjść, załatwić, wyjść. I oczywiście wymigać się wcześniej.– Notes? A tak, notes. – Natalia drgnęła i odwróciła się w stronę drewnianej komody stojącej przy ścianie. Z rzeźbionym frontem, rzecz na darmo Natalia skończyła specjalizację snycerstwo jako najlepsza z ich grupy. Podała jej gruby zeszyt obity mięciutką brązową skórą z wytłoczonym na okładce rokiem. Wzdłuż grzbietu i na okładce znajdował się fantazyjny pozłacany wzór mocno inspirowany arabeskami.– To właściwie kalendarz. Ale tatko nie tylko zapisywał tam ważne spotkania i terminy, ale robił również notatki do wzięła kalendarz w dłoń i powoli otworzyła na założonej wstążką czerwca, wtorekWschód słońca: 4:13; zachód słońca: 20:58Imieniny: Barnaby, Feliksa, RadomiłyMechanikPralnia18:00 KAROL WILK, RZESZÓW!!!Nie było mowy o żadnej pomyłce. Drukowanymi, podkreślone. Po cholerę się spotkali? Co było tak ważnego w tym spotkaniu, że Treter zapisał je praktycznie na całej stronie kalendarza rozmiaru B5?– Zgłaszałaś to policji?– Oczywiście! – prychnęła. – Jak mogłabym nie zgłosić? Przecież to ewidentnie musi mieć jakiś związek! Karol nie cierpiał mojego taty, od kiedy… – Przerwała, widząc utkwiony w sobie wzrok Dobrochny. – Zresztą dobrze o tym wiesz.„Bo sama nienawidziłaś go równie mocno”, powinna była dodać. Ale nie dodała. Może to i dobrze, bo na samo wspomnienie Dobrochna miała ochotę wstać i wyjść, zatrzaskując za sobą drewniane drzwi z elegancko rzeźbionym zaczęła kartkować notes w tył, przeglądając pobieżnie zapiski.– Czym ostatnio zajmował się twój ojciec?– Właściwie… – zająknęła się Natalia – Właściwie to nie wiem. Tatko niechętnie się zwierzał. Nie chciał mieszać mnie w te sprawy, narażać i tak dalej, bo czasami były to rzeczy na granicy prawa. Sama rozumiesz, jako reporter śledczy mieszał w tym bagnie, by wszystko wypłynęło na wierzch, i wielu mafiosów miało mu to za złe…Dobrochna w ostatniej chwili powstrzymała się przed ostentacyjnym przewróceniem oczami. Gówniarskie by to było i kompletnie nieprofesjonalne. Ale ci mafiosi… śmiechu warte. Choć jedno, co musiała przyznać, znając Tretera: rzeczywiście mógł namieszać jednemu czy drugiemu i napsuć nerwów.„Kto z was wpadł na ten pomysł? Kto go namówił? Które z was go podpuściło? A może oboje?” Na samo wspomnienie gula stanęła jej w gardle.– Czyli kompletnie nie wiesz, czym zajmował się ostatnio twój ojciec?Natalia powoli pokręciła głową.– Nie. Chociaż… niedawno na imieninach jednej z ciotek wspominał coś…Detektywka pochyliła się w jej stronę zaciekawiona. Coś, coś… chociaż małe, ale żeby to było coś.– …nie wiem, nie pamiętam, czego dokładnie dotyczyła rozmowa, wszyscy już byli lekko podpici, w każdym razie wspominał coś o o kimś. Nie tego się spodziewała.– O kim konkretnie?Gospodyni się zamyśliła.– O tym znanym biznesmenie z Rzeszowa. Jak on się nazywa? Mam na końcu zdrętwiała.– Grzędowicz? – wyrwało jej się na popatrzyła na nią z zastanowieniem.– Nie, nie Grzędowicz. O, już mam! Król. Tylko jak on miał na imię?– Andrzej – odpowiedziała machinalnie. – Andrzej go nie spotkała osobiście, ale chyba każdy mieszkaniec Podkarpacia choć raz słyszał to nazwisko. Lokalny polityk, gruba ryba. Zero skrupułów, zero etyki biznesowej. Byleby się opłacało, byleby dołożyć kolejny milion na się z nim bliżej pod koniec zeszłego roku, gdy pracowała przez chwilę dla innego rzeszowskiego biznesmena, właśnie Grzędowicza. Chyba dlatego ten pierwszy od razu nasunął jej się na myśl, tym bardziej że sprawa była medialna, a ona dzięki temu, że gdzieś przypadkiem wyciekło jej nazwisko, zyskała na niej cały swój prestiż. W sumie był to dla niej korzystny zwrot, bo od razu posypały się zlecenia. Ale za to jak podejrzewała, raczej powinna być wdzięczna gadatliwej gosposi niż powściągliwemu komisarzowi Czarneckiemu i jego równie oszczędnym przecież właśnie przez ten szum medialny znalazła ją Natalia.– Konkretniej nic pewnie nie wiesz? – mruknęła pod nosem, przerzucając kolejne strony.– Nie, ale wydaje mi się, że rozmowa zeszła na ten tor, gdy rozmawialiśmy o Bieszczadach, więc bardzo prawdopodobne, że chodziło o się pod nosem. Oczywiście, bo jak Bieszczady i zielona granica, to musiało chodzić o przemyt. A może Królowi zamarzyły się wilcze skóry? Lub inwestycja w produkcję kolejnego sezonu kręconego tam popularnego serialu? Wszystko było możliwe, każda opcja jak najbardziej oczywiście przemyt wydawał się najoczywistszym rozwiązaniem. Zaraz obok handlu ludźmi.– Możliwe – zgodziła się. – Trzeba będzie to sprawdzić. Coś jeszcze?Dawna Treterówna się speszyła.– Chyba… chyba skrzywiła się nieznacznie.– Wiesz, Natalia… – zaczęła, wciąż przewracając strony w notesie. – Właściwie to nie bardzo jest się nawet czego uczepić… – Nagle jej wzrok padł na jedną z zapisanych stron. Zamarła. Dla pewności sprawdziła datę. Cholera.– Proszę, nie rób mi tego – jęknęła to słowa tak do niej niepodobne, tak niepasujące do jej charakteru, że aż podniosła głowę i popatrzyła na starą koleżankę.– Proszę, nie teraz – szepnęła jeszcze tamta błagalnie. Wyglądała na naprawdę załamaną. – Ja wiem, że różnie między nami było, ale… podobno jesteś najlepsza. A ja potrzebuję najlepszego z najlepszych. Potrzebuję wróciła do przeglądania kalendarza. Szukała jeszcze czegoś. Szukała…Jest. Mniej więcej co tydzień. Nie co do dnia, ale bardzo, bardzo końcu zamknęła notes i znów podniosła oczy. Natalia wpatrywała się w nią wzrokiem psa ze schroniska, który ma nadzieję, że weźmie się go na spacer.– Dobrze – powiedziała, choć w duchu wszystko się w niej sprzeciwiało. – Zajmę się policyjnej taśmy smętnie powiewały na zniszczonej metalowej barierce. Wokół nie było widać żywego ducha, leśny parking, ten, w który jeszcze kilka godzin temu szpilki by nie wcisnął, również był zjechała na pobocze i wyłączyła silnik. Przez dłuższą chwilę siedziała, wpatrując się w las za szybą. Cienie wciąż tańczyły, mieszając się z promieniami słonecznymi. W końcu otworzyła drzwi i powoli wysiadła. Wyglądało na to, że była tu sama – żadnych służb, żadnych gapiów. Wszystko zostało uprzątnięte, wszyscy wrócili do domów. Nie było już pewnie na co w stronę barierki, zaraz jednak się cofnęła, by zamknąć samochód na klucz. W końcu leżała w nim jej torebka, a w niej kalendarz świętej pamięci Grzegorza Tretera. Natalia by ją zabiła, gdyby ktoś przez głupią nieuwagę ukradł pamiątkę po jej „tatku”.Wróciła do barierki. Przeszła na drugą stronę i zaczęła schodzić po stromym zboczu. Połamane gałęzie, drobne krzaki i kilka metrów niżej drzewo. Grube, stare drzewo z rozpłatanym po uderzeniu pniem. Mogła tylko się domyślać, jak musiał wyglądać samochód momencie las jakby pociemniał. Zrobiło się bardzo cicho, nie licząc samochodów przemykających zaledwie kilkanaście metrów wyżej po drodze Krosno– poczuła dreszcz przelatujący po zginął Grzegorz znów zatańczyły, obejmując strzaskany fragment lasu. Gdzieś w gęstwinie odezwał się ptasi świergot. Wszystko wracało do życia. Nie było czasu na uczucie zaczęło przepełniać ją od środka. Zachciało jej się wymiotować. Czym prędzej wróciła do samochodu, z trudem powstrzymując mdłości. Nim ruszyła w kierunku Rzeszowa, poczuła, że jedyne, co jej teraz pomoże nie myśleć o Grzegorzu Treterze, to papieros. I rzeczywiście tak było, przynajmniej po choć wiedziała, że w sytuacji, kiedy ma zająć się tą sprawą, to bardzo, bardzo źle, to i tak przez całą drogę powrotną w głębi duszy kołatała jej tylko jedna myśl: dobrze mu tak, w domu, na spokojnie, przy kolejnej filiżance czarnej kawy z kawiarki ponownie przejrzała kalendarz z zapiskami dziennikarza. Strona po stronie próbowała wyłapać jakiś ciąg myśli, zdarzeń zarówno sprzed kilku dni przed jego śmiercią, jak i sprzed miesięcy. Mimo że poświęciła temu zarówno wczesne, jak i późne popołudnie, niewiele skupiła się na ostatnim tygodniu życia Grzegorza Tretera, licząc, że może właśnie w tym czasie tuż przed śmiercią znajdzie jakiś punkt zaczepienia. Niestety akurat ten czerwcowy tydzień był pusty, nie licząc tego jednego dnia i lakonicznych zapisków: MECHANIK oraz PRALNIA. Przy czym z tych dwóch informacji jedynie ta pierwsza stwarzała jakieś nadzieje, choć bardzo nikłe. Na podstawie numeru telefonu szybko odkryła, o który punkt naprawy samochodów chodzi, i postanowiła odwiedzić go jutro z samego rana. Kogo jak kogo, ale akurat Grzegorza Tretera powinni pamiętać, bo o jego wypadku trąbiły wszystkie mniejsze i większe serwisy oczywiście ostatnia notka w tym dniu. Oraz ta, na którą zwróciła uwagę u myśląc, chwyciła za telefon i wyszukała w kontaktach numer, który sama, nie wiedząc czemu, wklepała pewnego listopadowego wieczoru. Numer, na który, jak sądziła, nigdy już nie zadzwoni.– Tak? – usłyszała w słuchawce znajomy oczy.– Po co, do jasnej cholery, spotykałeś się z Treterem?Sekunda ciszy. Może nawet mniej.– Psychoterapeuta mi powieki, zmarszczyła brwi. Psychoterapeuta?– Chodzisz na psychoterapię?– Chodzę. Dziwisz mi się? Sama oczywiście, do cholery, że chodziła. Jak mogła po tym wszystkim nie chodzić?– Ale to było dwanaście lat Nawet nie widząc go, wiedziała, że właśnie szuka papierosa. Lada moment usłyszy ciche pstryknięcie zapalniczki.– No widzisz, ty chodziłaś dwanaście lat temu, ja chodzę teraz, tak bywa. Tylko dlatego do mnie dzwonisz? Może chcesz numer? Bardzo porządny facet, zna się na rzeczy. Już prawie uwierzyłem, że to nie moja całkowicie jego uwagę.– Wiesz, że Treter nie żyje?– Wiem.– Była u ciebie policja?– Była. A właściwie skąd ty to wszystko wiesz? – zainteresował się nagle.– Natalia do mnie dzwoniła. Podobno miał zapisane spotkanie z tobą w notesie. – W sumie niewiele minęła się z zapalniczki. Nie pomyliła się.– Sukinsyn – powiedział i się zaciągnął. – Nawet po śmierci nie da mi nie skomentowała. Ale akurat tutaj miał pełną rację. Grzegorz Treter nawet po śmierci postanowił zaleźć im za skórę. Jakby było mu mało.– Co robiłeś wczoraj wieczorem i w nocy?– A co się robi w nocy? Spałem.– A wieczorem?– Pracowałem.– Pracujesz jeszcze w Gurdeksie? – zaciekawiła się.– Nie. Po tym wszystkim zrobiła się tam niezdrowa atmosfera. Zwolniłem się w lutym. Zostałem wolnym strzelcem, powiedzmy.– Gdzie spotkałeś się z Treterem?– W Kawie Rzeszowskiej, a co?„Pstro”, miała na końcu języka.– O czym rozmawialiście?– O winie, karze i przebaczeniu. – W jego głosie wyczuła nutkę ironii. – Nie mieliśmy innych tematów. Nie iskrzyło między zębami. Iskrzyło!– I potem grzecznie wróciłeś do domku, praca, kolacja, myciu i spanko?– Oczywiście.– I pewnie nie wiesz, co robił po waszym spotkaniu?– A skąd, do diabła, miałbym wiedzieć – zdenerwował się. – Zapewne wrócił do Krosna i po drodze rozjebał się w Czarnorzekach. Co to zresztą, do kurwy nędzy, za przesłuchanie, Sława? Nie zapędzasz się? Do psiarni wstąpiłaś?– Nie wstąpiłam.– To po cholerę ci to wszystko wiedzieć? Tylko nie mów, że badasz okoliczności śmierci tego sukinsyna. Naprawdę…– Nie – przerwała mu. – Nic mnie nie obchodzi, czy Treter sam wrąbał się w drzewo, czy ktoś w tym mu pomógł. Chciałam tylko wiedzieć, po co się z nim spotykałeś.– To już wiesz. Tyle?– telefon na stół. Wcale nie była na siebie zła za to kłamstwo. Tym bardziej że była więcej niż pewna, że od Karola usłyszała również że z pewnością cotygodniowe spotkania oznaczone inicjałami i godziną nie były inicjowane żadną iskierki migotały na przepływających falach Wisłoka. Jasne iskierki odbijały się także w błękitnych oczach. Wpatrywała się w nie jak zahipnotyzowana, nie widząc nic poza nimi: ani Jagody, ani Maćka, siedzących tuż obok na zwalonym pniu drzewa, ani trzymanej w ręku prawie pełnej niebieskiej puszki piwa Leżajsk, ciepłej już od popołudniowego słońca. Błękit oczu, iskierki, uśmiech. Jezioro, w którym można się zanurzyć, ktoś, przy kim można się zapomnieć.– Lubisz kino? – spytał nieoczekiwanie. – Moja siostra pracuje w kadeku i mam bilety na jutrzejszy wieczór.– Lubię – odpowiedziała.– To jesteśmy umówieni?– było ważne na którą, na co, czy ktoś jeszcze z nimi idzie. Błękit oczu, iskierki, uśmiech. To się liczyło.– To super. – Znów uśmiechnął się w ten sposób, że poczuła nogi zmieniające się w nie siedziała, z pewnością by się przewróciła.– oczu, iskierki, uśmiech. Uśmiech, błękit oczu, iskierki.
. 3sioha9syd.pages.dev/7223sioha9syd.pages.dev/2913sioha9syd.pages.dev/5233sioha9syd.pages.dev/7763sioha9syd.pages.dev/1923sioha9syd.pages.dev/1013sioha9syd.pages.dev/8923sioha9syd.pages.dev/7923sioha9syd.pages.dev/1823sioha9syd.pages.dev/1933sioha9syd.pages.dev/9983sioha9syd.pages.dev/6653sioha9syd.pages.dev/7443sioha9syd.pages.dev/1133sioha9syd.pages.dev/506
twój widok mnie rozpala i dobrze o tym wiesz